Vivat Akademia
Periodyk Akademii Górniczo-Hutniczej
13 grudzień 2024

Rozmowa z Janem Toczkiem, absolwentem Wydziału Metalurgicznego

Rozmowę przeprowadził Kazimierz Matl – Stowarzyszenie Wychowanków AGH

Z Janem Toczkiem zaprzyjaźniliśmy się nie na uczelni, lecz w czasie odbywania kwartalnego Kursu Przeszkolenia Oficerów Rezerwy Artylerii w Toruniu w 1959 roku.

W rozmowie po latach zachęciłem Jana Toczka, członka Stowarzyszenia Wychowanków AGH, do podzielenia się z czytelnikami refleksjami dotyczącymi kariery i działalności po ukończeniu studiów i podjęciu pracy w przemyśle metali nieżelaznych. Miała ona przebieg wielce niekonwencjonalny i dlatego może ubarwić opis losów absolwentów po opuszczeniu uczelni. Przyczyniła się do tego, obok walorów osobistych, także wiedza wyniesiona z AGH.

Jan Toczek: Wojsko i obronność stanowiły w moim życiu znaczącą pozycję, a zaczęło się od wtorkowych zajęć w Studium Wojskowym AGH. Przychodzą mi na myśl różne przeżycia, z których pragnę przytoczyć jedno, które miało podłoże rodzinne, wynikające z posiadania licznego rodzeństwa.

Otóż pochodzę z maleńkiej wioski Marcówka koło Wadowic, w której mama urodziła i wychowała 12. dzieci. Wypełniając czterostronicowy (format A4) kwestionariusz osobowy, nie mogłem zmieścić wszystkich sióstr i braci, więc po wyszczególnieniu Janiny, Ireny, Zdzisława, Alfredy i Kazimierza napisałem: itd.

Pan major bardzo mnie upokorzył i nakazał dokleić załącznik z resztą rodzeństwa. Nawet inne rubryki, jak np. „rodzina za granicą”, nie były tak ważne dla Pana majora, jak właśnie mój stan rodzinny. Konsekwencją tej niewinnej podpadki była moja jedyna trójka na koniec semestru, co spowodowało u mnie utratę stypendium premiowego, o które zabiegałem w czasie całych studiów. Ubolewałem, że mając piątki z pozostałych przedmiotów wojskowych (taktyka, musztra, sprzęt wojskowy, strzelanie itd.) i tylko jedyną trójkę, do indeksu wpisano mi: 3 (dst). Wykładowca wyjaśnił, że „średnia wojskowa” to najniższa cząstkowa! Straciłem wiele!

W następnym semestrze miałem dla odmiany milsze przeżycie na egzaminie z taktyki, który uważany był za najtrudniejszy. Pan major zapytał mnie o majora Michała Toczka. Zbieżność nazwisk wyzwoliła u egzaminatora wspaniałe wspomnienia o przyjaźni ze słynnym jeźdźcem przedwojennym, który uczestniczył w Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku oraz w Pucharze Narodów w Ameryce (zajął w drużynowym konkursie skoków przez przeszkody pierwsze miejsce). Do indeksu wpisał mi 5 (bardzo dobry). Inni studenci nie mieli takiego szczęścia.

Byłem często nękany przez WKR w Oświęcimiu, która powoływała mnie na kolejne ćwiczenia wojskowe. Zaliczyłem aż 9 poligonów artyleryjskich, kończąc karierę wojskową w rezerwie na stanowisku dowódcy plutonu dowodzenia pułku w stopniu porucznika. Przez 14 lat kierowałem produkcją specjalną z odbiorem RPW i otrzymałem 2 medale „Za zasługi dla obronności kraju”.

Zaskoczyłeś mnie informacją o bardzo licznym Twoim rodzeństwie. Jak żyło się w tak wielkiej rodzinie?

To obszerny temat. Można by napisać bogatą sagę rodu Toczków. Otóż po II Wojnie Światowej panował klimat popierania przyrostu naturalnego. Dowodzą tego zasiłki rodzinne, stypendia i inne świadczenia. Jako przykład podam, że ojcem chrzestnym piątego mojego brata Franciszka był ówczesny prezydent Bolesław Bierut, który w 1947 roku przysłał do powiatu Wadowice specjalną paczkę. Towarzyszyłem mojemu Tacie przy tej symbolicznej uroczystości.

W utrzymaniu mojej rodziny dużą rolę odgrywała też pomoc zza oceanu. Bez paczek z USA, rodziców nie byłoby stać na ubranie i leczenie wielu dzieci.

Jak wyglądała Twoja droga do AGH?

W Liceum Ogólnokształcącym w Suchej Beskidzkiej nękali mnie agitatorzy polityczni z ówczesnego powiatu żywieckiego proponując mi studia w Moskwie lub Leningradzie z wysokim stypendium i innymi przywilejami po powrocie do Polski. Nie dałem się namówić, bowiem nauczyciele doradzali mi, abym wybrał Akademię Górniczo-Hutniczą w Krakowie. Nie miałem pojęcia o tej uczelni, ale bałem się górnictwa i wybrałem metalurgię. Na Wydziale Metalurgicznym przysługiwało drugie co do wysokości stypendium, co miało dla mnie duże znaczenie. Ze stypendium musiałem się wyżywić i ubrać.

Jan Toczek z czterokrotnym mistrzem olimpijskim Robertem Korzeniowskim (90-lecie KOZLA) - fot. arch. autora

Szkopuł w tym, że nie otrzymałem skierowania na studia. W postępowaniu odwoławczym przed Komisją Rekrutacyjną w Żywcu poproszono mnie o złożenie życiorysu. Kiedy powiedziałem, że jako najlepszy absolwent LO, uczestniczyłem 22 lipca 1952 roku w Zlocie Młodych Przodowników Budowniczych Polski Ludowej w Warszawie, podziękowano mi. Domyśliłem się, że kłopoty były następstwem odmowy przyjęcia przeze mnie skierowania na studia do Związku Radzieckiego.

Tak oto, po zdaniu egzaminów wstępnych, zostałem studentem I roku Wydziału Metalurgicznego AGH Kraków. Zostałem przydzielony do kursu IB, o którym szeroko i ciekawie napisał Jurek Duda w artykule pt.: „Studenckie lata” (1953–1958) w periodyku „Vivat Akademia” (nr 4, 2010).

Chociaż nie należeliśmy do tej samej grupy, to razem z Jurkiem uczęszczaliśmy na wspólne wykłady. Po dwóch latach nasze drogi nieco się rozeszły, bowiem ja wybrałem metale nieżelazne. Pracę magisterską pt. „Tarcie i smarowanie przy walcowaniu folii aluminiowej”, którą napisałem w oparciu o doświadczenia i próby przeprowadzone w „Zakładach Metali Lekkich Kęty w budowie”, obroniłem jako pierwszy absolwent z Wydziału Metalurgicznego już 30.06.1958 roku. W tym samym dniu obronił również swoją pracę kol. Robert Szyndler. Komisji przewodniczył słynny prof. Aleksander Krupkowski. Moim promotorem był prof. Jerzy Wantuchowski.

Zależało mi na szybkim podjęciu pracy w przemyśle. Nie dałem się namówić na pozostanie na uczelni, gdzie płace pracowników naukowych, zwłaszcza w pierwszych latach, były marne. Rok wcześniej zawarłem związek małżeński i należało myśleć o utrzymaniu rodziny. Płaca asystenta nie gwarantowała dostatku w rodzinie.

W uzupełnieniu informacji Jurka Dudy w cytowanym artykule, pragnę dodać, że mieszkałem przez 4 lata w akademiku przy ul. Reymonta 17, gdzie przydzielano mi współlokatorów obcokrajowców (Koreańczyków, Francuza i Bułgarów). Zaprzyjaźniłem się szczególnie z Bułgarami: Ganewem Petko i Grigorowem Iwajło.

Podobno otrzymałeś skierowanie na staż pracy do Zakładu Metali Lekkich w Kętach. Czy był to dobry wybór i jak zacząłeś swoją karierę zawodową?

Dyrektor ZML „Kęty” nie przyjął mnie na staż inżynierski. Zgodziłem się na podjęcie pracy w zawodzie walcownika folii aluminiowej. Dzisiaj wspominam tę pracę na stanowisku robotniczym jako coś bardzo przydatnego w szybkim awansie. W życiorysie taka informacja niekiedy równoważyła brak przynależności do partii przy kandydowaniu na wyższe stanowisko, jakim był mistrz zmianowy. Przez wiele lat pełniłem obowiązki zastępcy kierownika Walcowni Folii bez zmiany etatu. Brakowało mi przynależności do PZPR.

W jednym biurze było nas czterech inżynierów bezpartyjnych, którzy stali się przedmiotem zainteresowania dyrekcji Walcowni Metali „Dziedzice” w Czechowicach-Dziedzicach, kilkuletniego naszego „okupanta”. Takie określenie było dość powszechne po przyłączeniu Zakładu „Kęty” do WM „Dziedzice”.

Kierownik Wydziału inż. F. Nowak nakazał nam, by przynajmniej jeden z nas został kandydatem do partii. Drogą losowania ja nim zostałem, a pozostali nie dali się nakłonić już nigdy, co stanowiło swego rodzaju ewenement.

W owych czasach można było zostać posądzonym o sabotaż. Wystarczyło przeprowadzić nieudaną próbę walcowania, by bezpartyjny, zdolny inżynier bronił się przed reperkusjami. Przez kilka lat nie pozwalałem zrobić krzywdy moim kolegom, także wychowankom AGH, wybitnym specjalistom, z Kazimierzem Wybrańcem na czele.

W nowej sytuacji ja awansowałem znacznie szybciej i taka polityka była „normalką”.

Znajomość z Tobą nauczyła mnie umiarkowanej ostrożności. Otóż nie zawsze chwalisz się swoimi autentycznymi osiągnięciami, m.in. zajęciami pozazawodowymi. Miałeś przecież znaczne osiągnięcia w sporcie wyczynowym i pracy społecznej na rzecz sportu. Do dziś sprawy te jeszcze mocno Cię pasjonują. Opowiedz Czytelnikom o swoich pasjach i osiągnięciach w sporcie. Ze sportem wyczynowym zetknąłeś się dopiero w Krakowie. Mówiłeś, że do dziś uprawiasz badminton i tenis. Opowiedz trochę o swoich osiągnięciach na arenach sportowych i w organizacji sportu.

Najpierw uprawiałem lekkoatletykę, reprezentując pierwszoligową drużynę KKS „Olsza” – Kraków w rzucie oszczepem. Pierwszy raz wyjechałem za granicę do Czechosłowacji na trójmecz Košice-Miskolc-Kraków. Kilka razy miałem przyjemność startu z Januszem Sidło i Zbyszkiem Radziwonowiczem, nie wymieniając mniej słynnych zawodników.

Dla drużyny liczyły się nie miejsca, lecz punkty wielobojowe w poszczególnych konkurencjach, więc byłem przydatny klubowi. Zawsze ubolewałem, że dopiero w czasie studiów zacząłem rzucać oszczepem. Wcześniej rzucałem kamieniami pasąc krowy w wiosce rodzinnej.

W środku – z albumem jubileuszowym AGH – gość honorowy spotkania – Penka Iwanowa Matewa z Sofii – absolwentka AGH - fot. arch. P. Iwanowej

Na siłowni w hali przy ul. Lubicz nauczyłem się techniki podnoszenia ciężarów. To było przy zaprawie siłowej do oszczepu. Sztanga była też na KPORA w Toruniu, gdzie w czasie wolnym nie tylko grało się w „zośkę”, ale także dźwigało sztangę. Owocem tych ćwiczeń było wykonanie w Kętach trzech coraz lepszych sztang i założenie Sekcji Podnoszenia Ciężarów przy TS „Hejnał”. Łatwo znalazłem zwolenników systematycznych treningów w trójboju olimpijskim, rozpoczynając agitację wśród pracowników Walcowni Folii. Kolejne starty i sukcesy w rozgrywkach ligowych do dziś owocują, bowiem w Kętach mamy drużynę pierwszoligową, a ja przeszedłem długą drogę ciężarowca, sędziego, trenera i działacza w olimpijskiej dyscyplinie sportu.

Mile wspominam wieloletnią pracę jako Prezes Okręgowego Związku Podnoszenia Ciężarów w Krakowie, swoje członkostwo w Zarządzie PZPC w Warszawie, sędziowanie spotkań w pierwszej lidze oraz sędziowanie zawodów międzypaństwowych, a nawet mistrzostw świata. Moja żona, śp. Julianna Toczek, była pierwszą w Polsce sędziną, wtedy jeszcze w kategorii mężczyzn, w podnoszeniu ciężarów.

Wielką satysfakcję dawało mi wciąganie do sportu nie tylko rodzeństwa, ale również podległych mi pracowników. Propagowanie czynnego wypoczynku po pracy wśród ponad 3-tysięcznej załogi ZML-u Kęty stało się możliwe w ramach ogniska TKKF „Metale”, którym kierowałem przez ponad 35 lat. W ramach ogniska działało kilkanaście zespołów ćwiczebnych i sekcji. Organizowaliśmy spartakiady zakładowe, powiatowe i wojewódzkie, urządziliśmy w czynie społecznym wspaniały Ośrodek Rekreacyjny nad Sołą.

Pełniąc funkcję wiceprezesa wojewódzkiego TKKF, aż do zlikwidowania województwa bielskiego, łatwo otrzymywałem pomoc zakładu pracy i władz wojewódzkich. Festyny sportowo-rekreacyjne radowały pracowników i członków rodzin.

Najwięcej zadowolenia znalazłem w Sekcji Kometki przekształconej w 1975 roku w Sekcję badmintona. Dwa lata później, z okazji 700-lecia miasta Kęty, organizowałem II Mistrzostwa Polski Seniorów w badmintonie, w czasie których zdobyłem pierwszy tytuł Mistrza Polski w deblu (z kol. Bolesławem Mleczką).

Do sukcesów w tej nowej dyscyplinie sportowej przyczyniło się wykonywanie przeze mnie (w warunkach domowych) wyczynowych rakietek do badmintona ze stopów aluminiowych. Powszechnie zwane „kentoczki”, które rzecz jasna opatentowałem, przez wiele lat służyły najlepszym zawodnikom. Przewodnicząc Komisji Sprzętowej Polskiego Związku Badmintona, którego byłem współzałożycielem, otrzymałem wiele odznaczeń i wyróżnień. Kęcką sekcję badmintona doprowadziłem nawet do pierwszej ligi państwowej. Do dziś prowadzę społecznie treningi badmintona i prawie corocznie zdobywam złote medale Mistrzostw Polski Weteranów. Dwukrotnie uczestniczyłem w Mistrzostwach Europy (Utrecht, Drezno).

Kilka lat temu byłem dumny, jak drużyna AZS AGH zdobyła drużynowe Mistrzostwo Polski w badmintonie. Spieszyłem z gratulacjami twórcom tego sukcesu: K. Hodurowi i D. Pławeckiemu.

Kontynuując tematykę rodzinną i sportową muszę ujawnić, że pierwszy raz wyjechałem z żoną do USA w 1979 roku. Zaprosiła nas moja siostra Jolanta, trzykrotna mistrzyni Polski w rzucie oszczepem, moja wychowanka. W tym czasie Jolanta pasjonowała się tenisem ziemnym i jak można było przewidzieć, dała mi pierwsze wskazówki w kolejnej dla mnie dyscyplinie sportowej. Braki techniczne nadrabiałem szybkością i ambicją, a więc cechami ukształtowanymi w badmintonie. Polubiłem ten sport.

Po powrocie do Kęt dowiedziałem się, że ominął mnie awans w pracy, a I sekretarz KZ PZPR zrobił mi przykrą reprymendę. Ja spodziewałem się pochwały, że planowo, po 22 dniach urlopu, wróciłem z żoną do kraju i że nie uległem namowom siostry o pozostanie w USA. W tych czasach po wizy stało się kilka miesięcy, więc mało Polaków wracało zza oceanu. Na przykład do Nowego Jorku odlecieliśmy z Frankfurtu nad Menem pełnym Boeingiem 747, a do Warszawy powróciło tylko 5 osób (z nami włącznie).

Przywieźliśmy 9-letniego siostrzeńca Roberta, który miał w Kętach uczęszczać do szkoły i później studiować w Krakowie. Przez dwa lata wszystko przebiegało zgodnie z planem; aż do spotkania z konsulem USA w czerwcu 1981 roku. Po dwóch godzinach rozmów, sprawdzaniu szczegółowym przebiegu wychowywania chłopca, usłyszałem podziękowania i prośbę konsula Znamirowskiego, aby najbliższym samolotem odesłać Roberta do Stanów Zjednoczonych. Byłem zaskoczony i prosiłem o podanie mi powodów takiej decyzji. W trudnym okresie „kartkowym” w Polsce, ja miałem wspaniałe zaopatrzenie dzięki wielkiej rodzinie wiejskiej i zakupom w PEWEX-ie, więc dziecku było bardzo dobrze, zwłaszcza, że uwielbiało robić drobne zakupy w długich kolejkach. W tajemnicy konsul powiedział mi, że w Polsce będzie stan wojenny i dla dobra chłopca proszę go zwrócić matce!

Grając systematycznie w tenisa na twardych kortach odczuwałem dolegliwości w stawach kolanowych, więc przystąpiłem do budowy kortów z mączką ceglaną. Moja dzielna załoga Prasowni – Ciągarni ZML-u Kęty szybko uporała się z ciekawym zadaniem i graliśmy na dwóch kortach. Za kilka lat kęcka ceramika zbudowała dwa dalsze korty i powstał atrakcyjny obiekt nad Sołą. Nie będę opowiadać o licznych sukcesach naszych tenisistów, ale powiem, że kiedy kończyłem 63. rok życia, odniosłem dwa cenne zwycięstwa (nad 35-letnim Luksemburczykiem i 18-letnim Włochem) na Drużynowych Mistrzostwach Europy w Eindhoven.

Koło „Metalurdzy 1953” – spotkanie 22.09.2011 - fot. Z. Sulima

Masz wszechstronne zainteresowania. Czy mógłbyś mi jeszcze opowiedzieć, czym aktualnie się zajmujesz?

Formalnie jestem emerytem. Od 19. lat prowadzę firmę rodzinną produkującą nowoczesne puchary, medale, statuetki i inne trofea, nie tylko sportowe (Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.). To wspaniałe zajęcie „komponować” ciągle nowe wzory. Byłem pionierem w tej dziedzinie w Polsce i dobrze mi się wiodło do czasu zanim zapanowała na rynku „chińszczyzna”.

Inne moje hobby to praca w Zarządzie Cechu Rzemiosł i Przedsiębiorczości w Kętach, jak również filatelistyka. W Sekcji Seniorów (Emerytów) SITMN grywam w brydża sportowego, kontynuując tradycje z domu studenckiego przy ul. Reymonta 17 w Krakowie. W wolnych chwilach rozwiązuję „Jolki”.

Jeszcze do niedawna działało prężnie Koło Stowarzyszenia Wychowanków AGH przy ZML „Kęty”. Po śmierci przewodniczącego (Zbigniewa Szoty) wszystko zanikło. Podobnie jest w WM „Dziedzice” w Czechowicach-Dziedzicach. Co sądzisz o tym problemie?

Przypomnę Ci krótką historię obu kół, która interesuje mnie jako patriotę i honorowego przewodniczącego SW AGH. Koła Stowarzyszenia Wychowanków AGH w obu Zakładach powstały w 1969 roku (Walcownia „Dziedzice”) i w 1971 (ZML „Kęty”), a więc dobrze działały przez prawie 40 lat. Jest to zasługa ogromnej aktywności rzeczników kół (prezesów) w Dziedzicach, kolegów: E. Iwanowa i B. Szydło, a w ZML Kęty kolegów: S. Zarębskiego i Z. Szoty. W kołach skupionych było, w momencie ich założenia, 46 (Kęty) i 35 (Dziedzice) członków. W miarę postępującej reorganizacji przemysłu liczby te zaczęły stopniowo zmniejszać się i redukować do 11 – 15 członków, a po 2006 roku (Dziedzice) i 2008 (Kęty) działalność kół praktycznie ustała. Ponieważ wszystkie zakłady Grupy Kęty SA nadal znakomicie działają, rodzi się pytanie skierowane do Ciebie o przyczynę tego zjawiska. Obydwa koła miały bowiem znakomity dorobek, były silnie zaangażowane we współpracę z AGH i utrzymywały żywe kontakty z uczelnią. Czyżby los kół zależał wyłącznie od osobistego zaangażowania ich rzeczników? Nie budził zainteresowania obu zakładów?

Wśród wielu wychowanków AGH zatrudnionych w ZML-u na kierowniczych stanowiskach, panował klimat sprzyjający współpracy z uczelnią. Organizowane były częste wspólne spotkania, konferencje, a nawet półroczne studium podyplomowe w Kętach z udziałem profesorów z AGH (pod kierownictwem prof. Andrzeja Łatkowskiego). Do tych kontaktów dołączali się koledzy z Instytutu Metali Nieżelaznych w Skawinie (np. Marian Orman, Tadeusz Karwan). Gościliśmy wielu profesorów (w tym Aleksandra Krupkowskiego), wspólnie rozwiązywaliśmy problemy techniczne, prowadziliśmy także prace naukowo-badawcze i doświadczalne oraz próby technologiczne. Razem z naukowcami uczestniczyliśmy w imprezach kulturalno-rozrywkowych i spotkaniach towarzyskich.

Przypomina mi się szkolenie robotników w pokrewnej nam Firmie Ranshofen w Austrii, do których włączyłem (w mojej grupie) kol. Józefa Zasadzińskiego (prof. AGH). Wesoły był to „robotnik z Kęt”.

W Grupie Kęty SA, która ma teraz siedzibę w Bielsku-Białej, nie ma już takiej atmosfery i chęci współpracy na linii teoria – praktyka, zakład produkcyjny – uczelnia. Nowoczesne technologie i urządzenia kupuje się od przodujących w świecie firm. Za moich czasów inżynierowie sami musieli dochodzić do dobrych rozwiązań technicznych. Liczyli się fachowcy, konstruktorzy, racjonalizatorzy i wynalazcy, chociaż rzadko mieli dostęp do osiągnięć krajów zachodnich.

Z czasem wzrastała rola ekonomistów i handlowców oraz marketingowców, którzy zaczęli decydować o dalszych perspektywach przedsiębiorstwa. Ubywało stopniowo wychowanków AGH metali nieżelaznych, a ich miejsce zajmowali ekonomiści, menadżerowie, organizatorzy produkcji. Starsze pokolenia odchodziły na emeryturę. Obecnie w ZML Kęty pracuje mało absolwentów AGH.

Czy mógłbyś Janku pomóc nam w sprawie powołania, a raczej reaktywowania Koła SW AGH w Kętach?

To nie łatwa sprawa. Jako emeryt mam mały kontakt z Grupą Kęty SA. Mogę natomiast służyć radą, aby wspólnie z młodszymi działaczami NOT-u i SW wybrać się do Kęt na spotkanie z Zarządem Koła SITMN. W ubiegłym roku uczestniczyłem jako delegat z Sekcji Emerytów w Zebraniu Sprawozdawczo-Wyborczym z udziałem kol. W. Muzykiewicza, który również chce coś zmienić.

Nadzieja tkwi w kontaktach rówieśników z AGH i Kęt, a my „wcześniej urodzeni” możemy im przypomnieć czy doradzić.

22.10.2010 roku obchodziliśmy Jubileusz 65-lecia SW AGH. Ja wygłosiłem referat o prof. Walerym Goetlu. Mówiłeś, że uczestniczyłeś w tym spotkaniu. Szkoda, że nie mogliśmy w tym dniu dłużej porozmawiać.

Byłem zachwycony programem obchodów tego Jubileuszu. Z zainteresowaniem wysłuchałem referatu, bowiem Sucha Beskidzka, w której zdawałem maturę, była bardzo bliska słynnemu profesorowi Waleremu Goetlowi. Udało mi się wówczas doprowadzić do oddzielnego spotkania moich koleżanek i kolegów z rocznika 1953 (9 osób). Zapragnęliśmy spotkać się za rok w liczniejszym gronie. Na 22.09.2011 roku potwierdziło swój udział ponad 20 osób, w tym również nasza kochana koleżanka z Bułgarii, Penka Matewa, której wspomnienia z Polski ukazały się w 6. numerze „Vivat Akademia” z kwietnia 2011 roku. W maju odwiedziłem Pepę w Sofii i wstępnie zaprosiłem ją na AGH, a resztę dokończyły koleżanki z Hanną Kosińską-Frydrych na czele. 19 września odebrałem z lotniska w Balicach Pepę, która spędziła w Krakowie 10 dni.

W czasie spotkanie utworzono Koło Emerytów „SW AGH: Metalurdzy 1953”. Przed sobą mamy jeszcze czwarte ćwierćwiecze życia, więc możemy jeszcze wiele zdziałać.

W jednej z rozmów wyraziłeś się dość prowokująco, a może półżartem, że nawet „Kol. Kazimierz Matl – Honorowy Przewodniczący SW AGH nie jest tak wielkim miłośnikiem AGH jak Jan Toczek!?” Skąd taka teza?

Oprócz mnie AGH ukończyli: moja córka Iwona, mój syn Wojciech, mój zięć Grzegorz, a na studia w AGH została przyjęta moja wnuczka Agnieszka.

Kilkoro moich uczennic i uczniów z technikum Mechaniczno-Elektrycznego w Kętach jest absolwentami tej uczelni. Jako dochodzący nauczyciel przedmiotów zawodowych pracowałem w szkolnictwie 13 lat. Lubiłem tę pracę i doradzałem przyszłym maturzystom, gdzie najlepiej wybrać się na studia. Za pracę pedagogiczną otrzymałem tytuł Zasłużonego Nauczyciela oraz Medal Komisji Edukacji Narodowej. Byłem również członkiem Komitetu Obchodów Roku Nauki Polskiej w województwie krakowskim.

Zwiedzając kochaną uczelnię przy okazjach jubileuszy, a nawet przejeżdżając Aleją Mickiewicza, zawsze jestem podniecony i wzruszony. Na 50-leciu Immatrykulacji w 2003 roku, koleżanka Penka z Bułgarii, powiedziała, że największe jej życiowe miłości to: 1. Polska, 2. Kraków, 3. AGH. Ja również mam takie miłości, do których dodam: 4. Sport, 5. Rodzina, 6. Praca.

Jako honorowy obywatel miasta Pomorie w Bułgarii, w której 7-krotnie spędzałem urlopy, marzę o spotkaniu ze znajomymi i przyjaciółmi z tego kraju.

Wspomniałem, że mój syn Wojciech też ukończył AGH. Jest geodetą, który pełni ważną funkcję przy budowie autostradowego mostu rędzińskiego w wielkiej obwodnicy Wrocławia. Jest to most z najwyższym pylonem w Polsce (122 m). Dwukrotnie zwiedzałem tę wielką inwestycję.

W tym dialogu, właśnie teraz, poznałem Cię Janku znacznie lepiej. Nie wyobrażałem sobie, że masz tak wiele zainteresowań i osiągnięć oraz planów na kolejne lata swego życia. Zazdroszczę energii i optymizmu. Dobrego zdrowia i samopoczucia życzę Ci z całego serca.

Spróbuj w podsumowaniu zastanowić się nad tym, co dała Ci uczelnia, a co zawdzięczasz Stowarzyszeniu Wychowanków AGH?

Odpowiedź na te pytania jest banalnie prosta. Otóż studia na Wydziale Metalurgicznym to nie tylko formalne zdobycie wyższego wykształcenia i teoretyczne przygotowanie do wykonywania zawodu inżyniera w przemyśle. Dodatkowe korzystanie z literatury fachowej (jakże pół wieku temu ubogiej) i dwukrotne studium podyplomowe pozwoliły mi szybciej osiągnąć sukcesy przy opracowywaniu i wdrażaniu do produkcji nowych technologii z dziedziny przetwórstwa metali nieżelaznych, a w szczególności w branży aluminiowej.

Dobrze radziłem sobie kolejno na stanowiskach Zastępcy Kierownika Walcowni Folii, Kierownika Prasowni-Ciągarni, Głównego Technologa i Szefa Kontroli Jakości w ZML „Kęty”, otrzymując wiele nagród i odznaczeń państwowych.

Kilkadziesiąt lat temu mieliśmy bardzo ścisłą współpracę z uczelnią i Instytutem Metali Nieżelaznych w Skawinie. Mój awans zawodowy zawdzięczam więc ukochanej AGH. Gdybym miał jeszcze raz wybrać kierunek studiów, to bez wahania postawiłbym na AGH.

Jeśli chodzi o drugą część pytania, to jestem bardzo zadowolony z przynależności do Stowarzyszenia Wychowanków AGH. Śledzenie rozwoju uczelni, dostosowywanie programu studiów do zmieniającego się zapotrzebowania na dobrze przygotowanych inżynierów nie byłoby mi dostępne bez informacji z SW AGH. Na spotkaniach koleżeńskich mamy okazję powspominać przebieg życia studenckiego i utrzymywać dalsze kontakty.

Kończąc, bardzo Ci dziękuję za stworzenie klimatu do wspomnień i zwierzeń. Ktoś złośliwy mógłby zarzucić mi brak skromności w niektórych odpowiedziach na Twoje pytania. Pasowałoby w tym miejscu zacytować znane powiedzenie: „Inny by się chwalił, a ja tylko odpowiadałem”.

Większość swego życia spędzasz w świecie nauki i najczęściej towarzyszą Ci naukowcy. Tym razem bliżej poznałeś kogoś, kto inaczej walczył o lepszy byt swój i swoich najbliższych, kto nie zrealizował marzeń o karierze naukowej. Pozostaje mi jedynie zadowolić się tym, że naukowca mam w rodzinie (siostrzeńca Józefa), a z przedstawicielami świata nauki mogłem spotykać się i współpracować.