Górnik z krwi kości
- Szczegóły
- Kategoria: numer 4
- 08 listopad 2010
Artur Bęben: Pełni kolega obowiązki Wiceprzewodniczącego SW AGH i Przewodniczącego Zespołu Akcji Zapomóg, a jednocześnie jest kolega czynny w zawodzie uzyskanym na Wydziale Górniczym AGH. Skąd wzięły się te dość różnorodne pasje?
Henryk Konieczko: Tak, rzeczywiście z jednej strony zawód górnika czyni z człowieka w kogoś pełnego hartu i odporności na „rozmamłanie”, a z drugiej strony w tym zawodzie przerabia się znakomity warsztat studium człowieka. Nie ma w nim miejsca dla ludzi niezdecydowanych, bojaźliwych bo przyroda to wszystko weryfikuje. W działalności SW AGH zaangażowany jestem od lat 80-tych ubiegłego wieku. Te związki z uczelnią rozwinęły się szczególnie po wejściu członkowskim do ZG SWA GH co stało się w dużej mierze zasługą ówczesnej sekretarz kol. Stanisławy Babiarz-Jelonkiewicz. Ponieważ żadnego zadania nie traktuję w kategorii „letniej” moje zaangażowanie przełożyło się na zaktywizowanie lub wręcz restrukturyzację nowych kół SW i na rozszerzenie opieki akacji zapomóg nad naszymi podopiecznymi.
Czyżby to była ciągłość społecznikowskich zaangażowań, jeszcze z okresu młodości?
I tak i nie. Młodość swoją hartowałem w śląskim miasteczku Olesno (woj. opolskie), które po przejściu frontu wojennego zostało bezsensownie (nie było wojska i walk) spalone w 70% przez Armię Czerwoną. Tam w tyglu etniczno-narodowościowym i pod opieką pedagogów z przedwojenną „kindresztubą”, brałem czynny udział w odbudowie miasta nie tylko w sensie fizycznym, ale gros zainteresowań miało charakter społeczny i sportowy. Z tym w okresie przełomu 1959 roku poszedłem na studia i jeśli sport we mnie pozostał to do ówczesnych organizacji młodzieżowych mających zabarwienie polityczne nie miałem serca i tak pozostało do dzisiaj. Wyczulenie na los człowieka to jednak szczep z wczesnej młodości.
Jest kolega od 20. lat na emeryturze, czy z okresu zawodowego pozostały jakieś szczególne zapamiętania?
Ksiądz Tichner jest twórcą określenia „homo sovietiaus”, tak jest podobnie z ludźmi, którzy przeszli górniczy warsztat zawodu. Zostaje w nich „ homo carbouias”. Chcą czy nie chcą to w nich tkwi. Emeryci czynnie pracujący spotykający się w męskiej kompanii będą bez przerwy „fedrować”. Oczywiście był cały kalejdoskop wydarzeń. Pracowałem od początku, tj. od 1961 roku w kopalniach silnie metanowych (Brzeszcze, Silesia) i wiem jedno, że do sztuki opanowania zawodu potrzebny jest też instynkt i tzw. „palec boży”. W moich czasach kilofek górniczy nie był symbolem, ale narzędziem do opukiwania skał. Stojaki podporowe podatne, miały na celu przejmować widocznie nacisk górotworu. Ja wychowany jestem w pojęciu nie walki z metanem, ale z bezpiecznym obcowaniem z nim. Dzisiaj ilość przepisów, nakazów czyni gorset dla kształtowania się górnika z instynktem. Weźmy ostatni incydent metanowy w KWK „Wujek– Śląsk” tam szukają komisje winnych zamiast ustalić w jaki sposób likwidować wyrobiska za frontem ścianowym ze sztywną obudową łukową wiązaną stalowymi podciągami.
Amerykanie opanowując doskonałą technikę nie uniknęli wypadków rakiety na starcie. Oczywiście, że w każdym z opisywanych zdarzeń jest udział człowieka, ale nie umyślny, nie przestępczy.
A konkretnie co kolega zapamiętał szczególnie z tych niezwykłych wydarzeń w obcowaniu z zawodem górnika?
Od 1968 roku, będąc w kierownictwie KWK „Silesia” miałem dyżur niedzielny (wtedy w każdą sobotę się fedrowało). Na poziomie 230 m PRG Mysłowice wykonywało przekop kamienny na pograniczu karbonu i trzeciorzędu. W niedzielę wiertacze długimi otworami o ø do 80, wykonywali przedwierty badawcze. Była to siatka otworów o długości do 30 m. Po takim wykonaniu otworów był obowiązek zaczopowania ich. Metaniarz obchodzący kopalnie zgłosił dyspozytorowi o drobnym wycieku wody z zaczopowanego otworu. Była godzina 4:00 nad ranem. Dyspozytor niezwłocznie mnie powiadomił. Ponieważ w niedzielę szyb w Ćwiklicach nie był obkładany sygnalistami, poleciłem z szybu głównego przewieźć sygnalistów i sam zjechałem ok. 6:00 na poziom 230 m. Przodek przekopu był odległy od przekopu o około 900 m. Na poziomie tuż za szybem, już za tamami bezpieczeństwa, stwierdziłem, że poziom wody zakrywa tory. Im dalej w kierunku przodka tym bardziej poziom wody wzrastał. Groziło to przedarciem się wody przez ten szyb na poziom wydobywczy 360 i zatopieniu kopalni. Po opanowaniu zagrożenia chociaż woda częściowo i tak się wdarła, okazało się, że z tej „dziurki” wypłynęła taka masa wody, piasku i żwiru, że podsadziła przekop pod strop na długości 300 m. Poza szkodamii materialnymi innych nie było. Samopodsadzenie przekopu uratowało kopalnię.
Podobnych dramatycznych zdarzeń było bez liku w okresie 37 lat pracy
Co kolega zalecił by młodym kolegom ze swojego zawodu?
Praca, praca i jeszcze raz praca. W wieku 50 lat człowiek jest w miarę doświadczonym i bezpiecznym dla innych w podejmowaniu decyzji. To jest nienaturalne co dzieje się z wyniszczeniem kadry technicznej w górnictwie.
Kontakty kolegi w terenie, zwłaszcza w kopalniach węgla kamiennego przekładają się na żywy związek kół z ZG SW AGH. Jak kolega to robi?
Istotnie wiele osób z kierownictwa kopalni, spółek, kompanii i firm obsługujących górnictwo, które razem ze mną przerabiało warsztat górniczy. Wtedy oni jako młodzi adepci, a ja już stara strzecha. Ci z moich kolegów, z którymi pracowałem w KWK „Wieczorek”, „Jan” i „Czeczot” dzisiaj reprezentują najlepszą szkołę górniczą. I to oni wspomagają moje działania w pracach SW AGH, a zwłaszcza w Zespole Akcji Zapomogi dla Wdów i Sierot po członkach SW AGH.