Jak oni szli przez życie
- Szczegóły
- Kategoria: numer 2
- 06 kwiecień 2010
Lech Kobyliński
Dramatyczne przeżycia wojenne (obóz koncentracyjny) nie złamały go i nie zgasiły „ułańskiej” fantazji. Przykładem jest jeden z licznych ilustrujących to wyczynów. – W 1946 roku w Gorcach działał jeszcze „Ogień”, Lech jadąc z kilkoma kolegami z Zakopanego, samochodem Stowarzyszenia Studentów AG, postanowili zabawić się. Położyli w poprzek drogi belkę. Trzymając pod płaszczem jakąś saperkę (w domyśle broń), zatrzymywali samochody. Legitymowali pasażerów dopytując się czy są wśród nich „towarzysze”. Gdy doszli do wniosku, że kontynuowanie zabawy może być niebezpieczne, zlikwidowali szlaban i pojechali dalej. Wkrótce spotkali jadące naprzeciw samochód pancerny oraz dwie ciężarówki z wojskiem (KBW). I tu Lech pokazał klasę, nie spanikował lecz zatrzymał tę kolumnę, informując że nieco dalej partyzanci blokują drogę i kontrolują samochody poszukując komunistów. Poradził również jak korzystając z bocznych dróg można otoczyć partyzantów i odciąć im odwrót. Podziękowano mu za „obywatelską postawę”. – W jakiś czas po ukończeniu studiów Lech został dyrektorem kopalni Sosnowiec którą dobrze kierował. Był jednak nie lubiany przez miejscowe władze partyjne gdyż mając duże poczucie humoru (niekiedy nieco złośliwego) połączone z wybitną inteligencją, często „robił z nich balona”. Wśród załogi był popularny gdyż dzięki jego „kontaktom” w Komitecie Centralnym lokalne władze partyjne otrzymywały polecenie przyznawania załodze dodatkowych przydziałów trudno dostępnych towarów. Po jakimś czasie wydało się, że to sam Lech, dzwoniąc do lokalnych notabli i podając się za jakiegoś ważnego w KC towarzysza, wydawał te polecenia. – Skorzystano więc z pierwszej nadarzającej się okazji (śmiertelny wypadek w kopalni) aby wytoczyć mu proces. Skazany przesiedział we Wronkach do 1956 roku.
Zrobił później doktorat, w latach siedemdziesiątych był naczelnym inżynierem górniczym Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego, otrzymał szereg wysokich odznaczeń.
Antek Kleczkowski
Wybrany rektorem w 1980, pełnił tę funkcję, w stanie wojennym, przez dwie kadencje. – Błyskotliwy i odważny intelektualista, dobry organizator Często z nieco zbyt ciętym dowcipem, narażał się nie tylko władzom lecz również niektórym kolegom.
W 1948 lub 1949 roku przypadła Antkowi przykra rola przekazywania struktur i majątku SSAG (Stowarzyszenia Studentów Akademii Górniczej), likwidowanego decyzją władz, na rzecz Bratniaka reprezentującego, niezbyt liczną, „młodzież komunistyczną”. Jej przedstawiciele bardzo nie lubili prowadzonych w związku z tym rozmów. Antek, ciekaw otaczającego świata i zachodzących w nim zmian czytał, w oryginale, pisma klasyków marksizmu. W związku z tym, w prowadzonych dyskusjach, zawsze miał na podorędziu cytat dowodzący słuszności jego racji. Obydwie strony wiedziały, że jedynie część tych cytatów jest autentyczna, reszta jest zaś pomysłu Antka. Rzecz w tym, że tylko Antek wiedział które są autentyczne, a które jego własnej „produkcji”. – Przyczynił się również znacząco do sprawienia nowym gospodarzom, którzy liczyli na przejęcie funduszy posiadanych przez SSAG, dodatkowej przykrości. Prezydium SSAG, w końcowym okresie działania, podjęło decyzję wydania posiadanych jeszcze pieniędzy, na wykonanie witraża św. Barbary, który umieszczono w holu. Wprawdzie krótko potem władze poleciły usunąć witraż lecz szczęśliwie udało się przekazać go w depozyt Jezuitom (na Małym Rynku). Ponad trzydzieści lat później, na prośbę Antka wybranego w 1980 roku rektorem, ojcowie zwrócili witraż. Obecnie św. Barbara znów, z wysoka w holu, patronuje uczelni.
Antek nie cierpiał koturnowości. Opowiedział mi kiedyś jak, przy jakiejś towarzyskiej okazji zaprezentował, bardzo ważnemu profesorowi, anegdotę charakteryzującą różne grupy pracowników świata nauki: asystent to g… bezładnie miotane falami i wichrami po oceanie wiedzy; adiunkt – też g… które sprawiło sobie jakiś żagielek i ster i wydaje mu się że wie dokąd płynie; docent – też g… które dobiło do brzegu i zakotwiczyło się osiągając pewną stabilizację. Starszemu panu dowcip ogromnie się podobał. – Jednak Antek kontynuował: profesor to też g… które wypełzło na brzeg, nabrało nieco połysku i wydaje się mu że jest latarnią morską. – Starszy pan spoważniał i stwierdził „obsesyjne powtarzanie słowa g… czyni dowcip wulgarnym”.
Antek był wybitnym naukowcem członkiem PAN oraz PAU, doktorem honoris causa naszej uczelni oraz doktorem honoris causa Ecole Polytechnique de Mons we Francji.
Staszek Tochowicz
Człowiek inteligentny o szerokim spojrzeniu na świat. Po studiach początkowo pracował jako inżynier w jednej ze stalowni (niestety nie pamiętam w której hucie). Potem przeszedł do zjednoczenia w Katowicach gdzie przez szereg lat był naczelnym stalownikiem. Wydaje się, że w środowisku, w którym się tam znalazł nie miał możliwości pełnego wykorzystania swych dużych uzdolnień intelektualnych i organizacyjnych. Był profesorem, prorektorem Politechniki Śląskiej. Przez szereg miesięcy działał, jako ekspert UNIDO, w zakresie metalurgii, kolejno w Turcji oraz w Peru.
Staszek Gorczyca
(mój najbliższy przyjaciel)
Wybrany w 1980 roku prorektorem. Wraz z Antkiem Kleczkowskim tworzyli zgrany zespół. Przyjęli zasadę, że ich głównym zadaniem jest chronienie uczelni (studentów, pracowników, instytucji) przed skutkami stanu wojennego. Czyniąc to musieli się opierać naciskom, niekiedy bardzo brutalnym, ze strony władz, a niekiedy również przykrym i bolesnym ze strony „młodych gniewnych”. Taka bywa cena gdy chce się służyć „sprawie” nie stawiając na pierwszym planie swojej kariery, popularności czy korzyści materialnych. – Gdy trzeba było rektorzy potrafili stanąć na poprzek władzy. Na przykład – pobito naszych studentów wezwanych na „przesłuchanie” W związku z tym ustalono, że w przypadku tego rodzaju wezwań ze studentem pójdzie również dziekan lub oddelegowany przez niego pracownik. Jeśli nie zostaną wpuszczeni będą czekać pod budynkiem aż „przesłuchiwany” wyjdzie. – Podpici zomowcy kilkakrotnie robili w późnych godzinach wieczornych naloty na DA. Na zażalenia władz uczelni odpowiadano, że to studenci byli stroną atakującą i zmusili ZOMO do interwencji. W związku z tym wprowadzono dyżury dziekańskie w DA (władze nie lubiły świadków). Kilkakrotnie wracałem z takich dyżurów (byłem wówczas dziekanem) dobrze po północy. – Władze uczelni interweniowały w sprawie internowanych oraz z reguły upominały się o zatrzymywanych, przy różnych okazjach, studentów. W przypadku silnych nacisków, domagających się relegowania, zawieszano oficjalnie studenta z tym, że nie formalnie nadal uczestniczył w ćwiczeniach, seminariach i zdawał (nie oficjalnie) kolokwia. Tak więc „odwieszony” po kilku miesiącach nie miał braków.
Z drugiej strony władze uczelni narażały się niekiedy „gorącym głowom” sprzeciwiając się różnym „gestom” i demonstracjom (niekiedy prowokowanym), których głównym celem, niekiedy praktycznie jedynym, było pokazanie „że się nie boimy, nie damy się zastraszyć, jesteśmy przeciw itp.”. Studentom którzy mówili „zostaliśmy sprowokowani” do takiego czy innego działania tłumaczyłem: „jeżeli dajecie się sprowokować to znaczy że realizujecie plany strony przeciwnej. Wykazujecie wtedy że przeciwnicy są mądrzejsi, lub przynajmniej sprytniejsi, od was i prowadzą was na pasku”.
Staszek był pionierem mikroskopii elektronowej w naszej uczelni, zorganizował pracownię i wykształcił liczne grono badaczy. Niektórzy z nich zajmują obecnie kierownicze stanowiska w krajowych jak również zagranicznych, uczelniach i placówkach badawczych. Posiada obszerny i znaczący dorobek naukowy, jest doktorem honoris causa naszej uczelni.
Boguś Seweryński
Po ukończeniu studiów przez kilka lat pracował w przemyśle, w Instytucie Metali Nieżelaznych (zrobił doktorat), po czym przeszedł do Ministerstwa Przemysłu Ciężkiego. W krótkim czasie doszedł tam do stanowiska dyrektora departamentu. Doskonale znający przemysł metali nieżelaznych, zarówno od strony organizacyjnej jak i bardzo zróżnicowanych technologii, miał duży autorytet wśród kadry inżynierskiej. Był bardzo koleżeński, niekiedy jednak miano nieco pretensji, że trochę za bardzo „bossił”. Dobry negocjator, z firmami zachodnimi oraz z różnymi instytucjami wschodnich sąsiadów. Nie „robił pieniędzy” choć miał wiele możliwości.
Podoba mi się opowiedziana przez niego historyjka. Wraz z jakąś ministerialną misją odwiedzał szereg zakładów metalurgicznych w Związku Radzieckim. Samolot, którym lecieli do zakładu daleko za Uralem, nie mógł tam lądować ze względu na panującą złą pogodę. Skierowano ich, w bok od trasy, na jakieś wyłącznie krajowe lotnisko, na głuchej prowincji syberyjskiej. Mając w perspektywie kilka godzin czekania, ruszyli do pobliskiego „miasta” (główna ulica, kilka przecznic, zabudowa przeważnie drewniana). Pojawienie się egzotycznej grupy „innostranców” wywołało sensację (lata sześćdziesiąte lub siedemdziesiąte). Jakaś zaciekawiona „babuszka” zagadnęła Bogusia „a wy ot kuda” – „iz Polszy” – „a co, znowu było powstanie?”
Po przejściu na emeryturę został zaangażowany na jedno z kierowniczych stanowisk w Impexmetalu.
Janusz Kuczma
Janusz był człowiekiem inteligentnym, miał duże poczucie humoru oraz dar nawiązywania dobrych kontaktów. W okresie studiów był „przybocznym” Lecha Kobylińskiego. Kompanem w realizacji licznych zwariowanych, niekiedy niezbyt subtelnych, kawałów.
Po studiach, przez szereg lat był wiceministrem w MPC, „podczepiony” (termin z serialu Alternatywy 4) pod ministra Kaima. Po upadku ministra, w wyniku partyjnych rozgrywek, Janusz został odstawiony na „boczny tor” – został prezesem Urzędu Patentowego. Nasz kolega Zbyszek Sobczyk, który był, rzetelnym i mądrze działającym, podsekretarzem stanu w MPC, oraz który również wylądował w Urzędzie Patentowym, powiedział mi „wiesz, miałem takie wrażenie jakbym się przesiadł z pociągu pospiesznego do dorożki”.
Nic nie wiem o dalszych losach Zbyszka Klinga (naszego starszego kolegi, zaczynał studia jeszcze przed wojną) oraz Kazka Levitoux. – Zbyszek Szczygieł przez wiele lat był profesorem Inst. Tec. Reg. de Saltillo w Meksyku, po przejściu na emeryturę mieszka tam nadal. – Marysia Łempicka-Wietrzykowska do przejścia na emeryturę, była docentem w Instytucie Obróbki Skrawaniem – Zbyszek Sobczyk do przejścia na emeryturę był wiceprezesem Urzędu Patentowego.
Lech, Antek, jeden i drugi Staszek oraz Boguś i Janusz doszli już do końca drogi.
• Jerzy Sędzimir
Mietek Milewski (docent w Katedrze Geodezji Górniczej AGH, emeryt) po przeczytaniu tekstu o wydarzeniach 3.05.1946, w których również uczestniczył, opowiedział jaka była droga powrotu sztandaru na uczelnię. Okazuje się, że powrót ten nie był tak prosty jak sądziłem. Przedstawiam niżej, autoryzowaną przez Mietka relację.
„Po wyjściu z kościoła Mariackiego studenci, zmieszani z już towarzyszącym im tłumem, powędrowali w stronę ulicy Grodzkiej. Zamierzali następnie, zgodnie z planem, okrążyć Rynek i tą samą drogą powrócić do Akademii. W trakcie tego przemarszu sztandar został «aresztowany» przez ludzi UB. Nie widziałem tego, dowiedziałem się od kolegów będących świadkami tego wydarzenia. – Po zajściach pod KW, o których jest mowa w tekście Jurka, wyszliśmy z rynku, z Marysią Wietrzykowską (Łempicką) przez ulicę św. Anny. Następnie poszedłem Plantami do Teatru Słowackiego gdzie odbywała się akademia z udziałem różnych notabli. Udało mi się wywołać mgr Ignacego Włodka, kwestora uczelni, aktywnego działacza Polskiej Partii Socjalistycznej. Obiecał interweniować u władz w sprawie zatrzymanych kolegów i «zaaresztowanego» sztandaru. Wróciłem następnie do uczelni, gdzie dotarł już Janusz Kuczma.
Poprosiłem pana Góralczyka, rezydującego w portierni naczelnego pedela, aby zdjął umieszczony przed uczelnią afisz, podpisany przez rektora, wzywający studentów do wzięcia udziału w uroczystościach 1 i 3 maja (chodziło o to aby mieć dowód że nasz pochód był «legalizowany» przez władze). Stojąc w drzwiach uczelni byłem świadkiem wydarzeń które rozegrały się o kilka metrów od mnie. Gdy pan Góralczyk, dostojnie wyglądający osobnik z siwą czupryną i piękną brodą, zaczął odpinać afisz , podbiegło do niego dwóch młodych ludzi, i chwyciło go za ramiona. Gdy zaczął się szamotać, wykrzykując «czego chcecie g…rze», oznajmili mu «jesteście aresztowani rektorze(!)». Pan Góralczyk, zabrany razem z afiszem, powrócił na drugi dzień, gdy stwierdzono że nie jest rektorem. Afisza nie zwrócono.
Pozostałem wewnątrz gmachu, w pobliżu zamkniętego głównego wejścia na uczelnię. Po jakimś czasie zaczął się ktoś dobijać. Była to kobieta w mundurze wojskowym, z dystynkcjami porucznika, która… przywiozła nasz sztandar. Będąc świadkiem «aresztowania» sztandaru, przez niezbyt na szczęście rozgarniętych ubowców, korzystając z autorytetu munduru i rangi , odebrała im sztandar informując że :zawiezie go «gdzie trzeba». – Jak się okazało była to pani Henryka (Halina?) Sadowska jedna z «ikon» Ludowego Wojska Polskiego. Jej zdjęcie, składającej przysięgę w Sielcach gdzie formowano armię Berlinga, pojawiało się w prasie przy różnych rocznicowych okazjach. – Lubiana i «honorowana» przez wąskie grono wtajemniczonych kolegów była tradycyjne zapraszana na kolejne Barburki. Później została dyrektorem IX Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie. Również ona doszła już do kresu drogi”.
• Mieczysław Milewski
Aresztowanie naszych kolegów na Szewskiej. – „Aresztowanie” sztandaru przez tępych ubeków, „re-aresztowanie” przez oficera kobietę, swego rodzaju „ikoną” LWP, która następnie oddaje sztandar studentom. – Strzały spanikowanych towarzyszy z KW i strzelanina na rogu Karmelickiej (na szczęście bez rannych) – Groteskowe aresztowanie „rektora”. …Doprawdy niekiedy dramat bywa splątany z farsą.
J.S.