Vivat Akademia
Periodyk Akademii Górniczo-Hutniczej
12 paĽdziernik 2024

Sam sobie zadaję pytanie: jak to się stało, że swój los związałem z górnictwem?

Urodziłem się 3.03.1952 r. w podwadowickiej miejscowości Wysoka w rodzinie chłopskiej .

Po ukończeniu szkoły podstawowej w rodzinnej wsi, w której należałem do drużyny harcerskiej (pełniąc m.in. funkcję przybocznego drużynowego), dalszą edukację kontynuowałem w Technikum Mechanicznym w Wadowicach. Zdając maturę z wyróżnieniem i uzyskując dyplom technika mechanika w specjalności metrologia warsztatowa, pomyślnie „przeszedłem sito egzaminacyjne” do Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie na Wydział Maszyn Górniczych i Hutniczych. W czasie studiów działałem w organizacji studenckiej ZSP, będąc członkiem Rady Wydziałowej i „Starostą grupy”. Studia ukończyłem w 1977 roku uzyskując tytuł magistra inżyniera mechanika w zakresie maszyn i urządzeń górniczych i wiertniczych. Jako świeżo upieczony absolwent AGH jeszcze na poważnie nie myślałem o pracy w górnictwie. Miałem zamiar podjąć pracę w jednym z wadowickich zakładów mechanicznych lub w Wytwórni Silników Wysokoprężnych (WSW) w Andrychowie (obecnie „Andoria”). Ponieważ czasowo zamieszkałem z żoną i jednoroczną córeczką u swoich rodziców w rodzinnej wiosce, najbardziej palącą potrzebą dla nas trojga stało się posiadanie własnego mieszkania i znalezienie dobrze płatnej pracy. Przypadek zrządził, że w tym samym czasie w mojej miejscowości lędzińska kopalnia „Ziemowit” rozpoczęła przejmowanie dotychczasowych pracowników kopalni „Janina” z Libiąża i uruchomiła swoje przewozy pracownicze dowożąc załogę do pracy. Jak łatwo się domyślić przy tak sprzyjających okolicznościach stałem się od 2 maja 1977 roku pracownikiem „Ziemowita”.

Leszek Bydłoń - fot. arch.

Leszek Bydłoń

Tak zaczęła się moja przygoda z górnictwem, która nieprzerwanie przez 34 lata trwa do dzisiaj. Po kilku miesiącach pracy w kopalni otrzymaliśmy z moją rodziną wymarzone mieszkanie spółdzielcze na Śląsku w Tychach, nowoczesnym urbanistycznie mieście, pełnym zieleni, mającym w założeniach stanowić tzw. sypialnię dla Katowic. Praca górnicza pod ziemią stała się dla mnie z dnia na dzień coraz bardziej ciekawa, zaskakująca ciągle nowymi problemami do rozwiązania. Zanim się spostrzegłem, to tkwiłem już po uszy w zagadnieniach związanych z prowadzeniem ruchu maszynowego w największej głębinowej kopalni w kraju, zatrudniającej ponad 11 tysięcy pracowników. Szybko następowały kolejne awanse zawodowe, począwszy od dozoru niższego tj. od dozorcy oddziału maszynowego dołowego, poprzez dozór średni – sztygara zmianowego, zastępcę, a potem kierownika oddziału maszynowego (sztygara oddziałowego), nadsztygara, Głównego Mechanika dla poz. 500 m z 1500-osobową załogą, dalej Zastępcę Gł. Inż. Energomechanicznego, a następnie Głównego Inżyniera Energomechanicznego kopalni. Stanowisko Głównego Inżyniera Energomechanicznego kopalni „Ziemowit” sprawowałem przez ostatnie 10 lat, aż do przejścia na emeryturę.

Zapiski z górniczego strajku
w kopalni „Ziemowit” w grudniu 1981 roku

Pisząc te wspomnienia nie mogę pominąć wydarzeń sprzed 30 lat tj. z 13 grudnia 1981 roku, kiedy to w pamiętną niedzielę ogłoszenia stanu wojennego pracowałem na zmianie II, będąc wówczas kierownikiem 160-osobowego oddziału maszynowego dołowego. Internowanie w nocy z dnia 12/13 grudnia 1981 r. Przewodniczącego Komisji Zakładowej NSZZ Solidarność Kopalni było bezpośrednią przyczyną wybuchu protestu naszej załogi. Wywołany protest, który potem od 15 grudnia 1981 r. przerodził się w strajk na dole kopalni, był przede wszystkim ogólnonarodowym sprzeciwem wobec surowych rygorów stanu wojennego, pustych półek w sklepach, wprowadzenia kartek na żywność i szalejącej inflacji. Powiększał się gwałtownie dystans pomiędzy oczekiwaniami społeczeństwa, a ustępstwami ówczesnej władzy. Dlaczego akurat strajk na dole – otóż Komitet Strajkowy kopalni uznał, że tam na dół siły porządkowe nie mają bezpośrednio dostępu, a strajkując na powierzchni należało się liczyć z zagrożeniem bezpośredniej konfrontacji z siłami porządkowymi ówczesnej władzy. Zostały unieruchomione klatki szybowe na szybach zjazdowych poprzez wstawienie długich dźwigarów do szybu. Potem pamiętne 10 dni strajku na dole, gdzie w pierwszej jego fazie brało udział około 2000 górników. Kolejne dramatyczne dni, kiedy żony z dziećmi moich pracowników przyjeżdżały na kopalnię z płaczem prosząc o telefoniczny kontakt ze swoimi mężami będącymi na dole.

Kopalnia Ziemowit – Masówka na cechowni w czasie strajku w grudniu 1981 rok - fot. arch.

Kopalnia Ziemowit – Masówka na cechowni w czasie strajku w grudniu 1981 rok

Strajkujący niechętnie chcieli rozmawiać ze swoimi rodzinami, w pamięci mam wzruszające fragmenty dosłyszanych przeze mnie rozmów, a czasami i te w tonie kategorycznym „masz natychmiast wyjeżdżać z dołu, przecież masz mnie i dzieci”, posyłanie paczek żywnościowych na dół, napojów, lekarstw, odzieży dla strajkujących itp.

Bardzo trudne było wówczas kierowanie pracą służb technicznych kopalni, gdzie trzeba było zabezpieczyć zasilanie elektryczne całego zakładu, jego odwadnianie, wentylację, przewóz dołowy, kontrolę wyrobisk na okoliczność samozapalności węgla itp. Każdorazowo na jakikolwiek zjazd na dół tychże służb musiała być wyrażona zgoda Komitetu Strajkowego. Przebywająca na dole załoga domagała się w swoich postulatach: odwołania stanu wojennego, uwolnienia zatrzymanych działaczy solidarności oraz przywrócenia praw obywatelskich i konstytucyjnych.

Moja sytuacja rodzinna była również skomplikowana, ponieważ żona była miesiąc przed rozwiązaniem z drugim dzieckiem. Ciągle sama w domu z 5-letnią córeczką (na Śląsku nie mamy żadnej rodziny). Żeby cokolwiek kupić nawet na wprowadzone wówczas kartki żywnościowe, trzeba była wstawać o piątej rano i stać godzinami w kolejkach, podczas gdy ja w tym czasie na okrągło przebywałem na kopalni.

Również utkwił mi w pamięci dramatyczny apel o wyjazd załogi z dołu ówczesnego dyrektora kopalni „Ziemowit” Antoniego Piszczka wygłoszony w dniu 20 grudnia 1981 r. o godz. 8.00 kończący się słowami: „Chłopy bierzcie się pod szyb i wyjeżdżajcie! Wszyscy będą wolni, jeżeli zdążymy przed wojskiem. Jak będzie wojsko, już Wam nic nie pomogę, po prostu mnie stąd wezmą. Chłopy – Szczęść Boże”.

Kopalnia wówczas była otoczona oddziałami ZOMO oraz jednostką czołgów i wozów opancerzonych. Wojsko i ZOMO o godz. 12.00 w tym dniu miało rozkaz wkroczyć na teren kopalni. Dzięki wspaniałej, wręcz heroicznej postawie ówczesnego Dyrektora Kopalni i Komisarza Wojskowego „Ziemowita” pułkownika Jerzego Szewełły (wcześniej służącego w Sztabie Generalnym w Warszawie), mimo wydanych już rozkazów, nie doszło do wejścia ZOMO i wojska na kopalnię. Zakończenie strajku na dole nastąpiło w Wigilię 24 grudnia 1981 roku dzięki podjętym mediacjom przez Dyrektora Kopalni, Komisarza Wojskowego i duchownych w osobach ówczesnego biskupa katowickiego Herberta Bednorza i miejscowego proboszcza ks. Józefa Przybyły. Kilka dni trwało przywracanie zdolności wydobywczej kopalni. Równocześnie służby bezpieczeństwa rozpoczęły przesłuchiwania strajkujących i osób dozoru za nich odpowiedzialnych. Rozpoczęła się kolejna batalia w obronie pracowników mojego oddziału, którzy licznie uczestniczyli w strajku na dole, a którym teraz groziły wyroki sądowe i zwolnienia z pracy.

Różnie teraz z perspektywy czasu kiedy opadły emocje można oceniać wydawane wtedy decyzje przez ówczesne kierownictwo kopalni. Myślę jednak, że zarówno to kierownictwo jak i załoga tamtych lat oraz jej rodziny zdały w pełni egzamin z patriotyzmu.

Zapiski z Syberii

W trakcie pracy w „Ziemowicie” jeszcze jako nadsztygar miałem epizod rocznego oddelegowania w 1984 roku do pracy w ówczesnym ZSRR do Zagłębia Kuzbas w środkowej Syberii, jako kierownik nadzoru montażu i wdrażania polskich zmechanizowanych kompleksów ścianowych. Było to dla mnie ogromne wyzwanie, gdyż miałem dopiero 7-letni staż pracy, a tu tak ogromna odpowiedzialność w pracy za granicą. Nie wypadało mi się jednak wycofać z pierwotnej deklaracji, ponieważ moja kandydatura została wybrana i zaakceptowana spośród wielu innych przez pana Andrzeja Mikuckiego, ówczesnego dyrektora Zjednoczenia Producentów Maszyn Górniczych „Polmag” w Katowicach.

Pamiętam podróż pociągiem do Moskwy i pierwszy w życiu 4-godzinny lot samolotem TU-144 do Nowokuźniecka, 600-tysięcznego miasta, stolicy zagłębia węglowego Kuzbas na dalekiej Syberii. Nowokuźnieck jest oddalony od Warszawy o ok. 6 tys. km, miasto położone w kotlinie jako wielki ośrodek przemysłowy, które swój rozkwit zawdzięcza potrzebom wojennym w czasie II wojny światowej. Tam na zaplecze frontów ewakuowano fabryki z europejskiej części Związku Radzieckiego i produkowano broń oraz sprzęt wojskowy dla Armii Czerwonej. Autobus z Nowokuźniecka woził nas codziennie 25 km do kopalni „Nagornaja», a stamtąd przebrani w ubrania robocze, jeździliśmy kolejne kilka kilometrów w głąb głębokiej tajgi ze strzelistymi drzewami cedrowymi do upadowej, skąd sekcje obudowy zmechanizowanej w podzespołach były opuszczane na poziom 250 m do obcinki ścianowej. Kopalnie syberyjskie funkcjonowały praktycznie bez szybów, charakteryzowały się płytko zalegającymi pokładami, nie miały zakładów przeróbczych każda z osobna, tylko korzystały z Centralnych Zakładów Przeróbki i Wzbogacania Węgla dla kilku kopalń. Węgiel był transportowany tam ogromnymi samochodami marki Biełaz, które z uwagi na ówczesny wyścig zbrojeń ze Stanami Zjednoczonymi, w każdej chwili można było przystosować do transportu rakiet. Obcinka ścianowa szerokości 8 m była wykonana w obudowie kotwowej, co mnie wówczas przerażało, a montaż wysokich 4,5-metrowych sekcji PIOMA odbywał się przy pomocy urządzenia dźwigowego skonstruowanego na kopalni, a poruszającego się po specjalnym torowisku.

Rosja, Kuzbass – Narada techniczna w kopalni Nagornaja - fot. arch.

Rosja, Kuzbass – Narada techniczna w kopalni Nagornaja

Pierwsze tygodnie były dla mnie ogromną traumą związaną z koniecznością posługiwania się technicznym językiem rosyjskim, który jest specyficzny dla każdego środowiska górniczego. Ponadto do moich obowiązków należało prowadzenie szkoleń w zakresie montażu, instrukcji obsługi i konserwacji urządzeń kompleksu ścianowego, całej buchalterii i dokumentacji kontraktowej w języku rosyjskim oraz uczestniczenie w tygodniowych naradach ścisłego kierownictwa kopalni i Zjednoczenia „Gidrougol”. Pomimo tych wszystkich trudności uzbroiliśmy pierwszą ścianę w ciągu 2 miesięcy, a w drugim miesiącu fedrowania ściana nasza przy nachyleniu podłużnym 20 stopni wyposażona w obudowę PIOMA 25/45, kombajn KWB-6, przenośniki RYBNIK-76 i GROT oraz agregaty zasilające uzyskała średnio dobowe wydobycie 5800 t/dobę. Rosjanie byli bardzo zadowoleni z powyższego wyniku i sprawnego montażu. Ponieważ mój pobyt był zakontraktowany na 3 miesiące to jednak na wniosek strony rosyjskiej, czterokrotnie go prolongowano dla montażu następnych kompleksów, a do kraju powróciłem dopiero po 13 miesiącach. Przy następnych kompleksach sekcje obudowy montowane były już w całości na powierzchni, nawet przy temperaturach minus 48ºC. Specjalne płyny, którymi były wypełniane siłowniki i stojaki hydrauliczne zamarzały, co skutkowało uszkadzaniem uszczelnień i przysparzało nam dużo kłopotów z ich remontowaniem. Trzeba tu dodać, że zima w tym rejonie trwa ponad 8 miesięcy. Pierwszy śnieg spadł we wrześniu, a topniał dopiero pod koniec maja następnego roku. Prace montażowe prowadzone naprawdę w „spartańskich” warunkach przypłaciłem ostrym zapaleniem płuc, którego skutki po powrocie do kraju odczuwałem przez parę lat.

Chcę podkreślić świetną współpracę z rosyjskimi górnikami, a Rosjanie przy każdej okazji wyrażali się o nas z uznaniem najczęściej słowami „Palaki maładcy eto nastajaszczije szachtiory” – co znaczyło – „Polacy zuchy to prawdziwi górnicy». Na Syberii spotkaliśmy też wiele rodzin z polskimi rodowodami, a ściślej mówiąc potomków polskich zesłańców, po powstaniach Listopadowym i Styczniowym XIX wieku. Zesłańcy Ci już nigdy do Ojczyzny nie powrócili. Podobnie wielu jeńców niemieckich z czasów II Wojny Światowej pozostało również tam na Syberii tworząc wspólne rodziny z Sybiraczkami. Opuszczając Nowokuźnieck po ponad rocznym pobycie miałem przeświadczenie, że polska technika górnicza na dobre zadomowiła się na Syberii zapewniając wysokie wydobycie, bardziej komfortowe i bezpieczne warunki pracy.

Praca w kopalni Ziemowit

Wróciłem ponownie do macierzystej kopalni Ziemowit obejmując stanowisko Głównego Mechanika urządzeń dołowych na poziomie 500 m, które piastowałem przez okres 5 lat. Następnie przez kilka miesięcy byłem zastępcą Głównego Inżyniera Energomechanicznego, a w grudniu 1990 roku zostałem mianowany na stanowisko Głównego Inżyniera Energomechanicznego kopalni. Na tym stanowisku odpowiadałem za całość funkcjonowania wszystkich urządzeń mechanicznych, zasilania elektrycznego całego zakładu górniczego, a dalej za zasilania wszystkich urządzeń dołowych i powierzchniowych, za wyposażenie i pracę kompleksów ścianowych na wydobycie węgla, chodnikowych, za transport i automatyzację procesów produkcyjnych. w tym odstawę urobku taśmociągami, za urządzenia szybowe, główne wentylatory, główne i oddziałowe pompownie wraz z sieciami rurociągów odwadniających, warsztaty remontowe zarówno na dole jak i na powierzchni, a także za łączność telefoniczną, wyposażenie dyspozytorni kopalni itp. Kopalnia tak ogromna jak „Ziemowit” i z takim wyposażeniem dostarczała na okrągło zajęć. Wiele czynności kontrolnych musiałem przeprowadzać osobiście, bo takie są wymogi przepisów górniczych.

W czasie mojego ostatniego 10-letniego okresu pracy na stanowisku Głównego Inżyniera Energomechanicznego w KWK „Ziemowit” wprowadziliśmy szereg nowatorskich rozwiązań do procesu produkcyjnego zwiększających jego wydajność, zmniejszających uciążliwość pracy, a głównie poprawiając jej bezpieczeństwo. Po objęciu stanowiska jw. w 1990 r. kopalnia posiadała 10 szybów o różnych funkcjach, w tym dwa wydobywcze skipowe, jeden 30-tonowy – drugi 6-tonowy. Dla zobrazowania ówczesnej sytuacji podam, że szczytowe wydobycie sięgało wtedy 34 tys. t/dobę, dopływ wód dołowych wynosił 42 m3/min. (w tym 70% o dużym ładunku soli), obszar górniczy obejmował 64 km², a sieć wyrobisk dołowych liczyła ok. 400 km. Obsługą energomaszynową kopalni zajmowało się wówczas prawie 5 tys. pracowników, którzy mi podlegali.

Wietnam – Zatoka Ha Long – W buddyjskiej Pagodzie - fot. arch.

Wietnam – Zatoka Ha Long – W buddyjskiej Pagodzie

Przełomowymi przedsięwzięciami dla rozwoju kopalni w tym okresie było wprowadzenie wysokowydajnych, ciężkich przenośników zgrzebłowych ścianowych i podścianowych angielskiej firmy Meco z systemem przekładki Matylda na chodniku podścianowym. Następnym krokiem było pozyskanie kombajnów ścianowych dużej mocy (ze względu na dużą wytrzymałość „ziemowickiego” węgla na ściskanie Rc, dochodzącą dla niektórych pokładów do 45 MPa). Pierwszą taką maszyną był angielski kombajn Anderson o mocy 1000 kW i napięcie 1 kV, a następnie wspólnie skonstruowany z CMG „KOMAG” kombajn KSE-1000 o mocy 1000 kW na napięcie 6 kV z elektrycznym posuwem. Kombajn ten jest jedynym, dotychczas wyprodukowanym w świecie egzemplarzem na napięcie 6 kV. Przenośniki te i kombajny zapoczątkowały wprowadzenie wysokowydajnych kompleksów ścianowych, a takim sztandarowym przykładem było uruchomienie w połowie lat 90. ściany 901 w pokł. 209 o wysokości 4,5 m z krajowym wyposażeniem, która szczytowo dawała wydobycie do 9 tys. t/dobę. Koniecznością stało się wprowadzenie do robót przygotowawczych kombajnów umożliwiających drążenie chodników o dużych przekrojach niezbędnych dla eksploatacji wysokowydajnych ścian. Takimi prekursorami były niemiecki WAV-130 i austriacki AM-65, a chodniki przez nie wykonane umożliwiały transport ciężkiego sprzętu o dużych gabarytach do zbrojenia i eksploatacji wysoko wydajnych ścian. Potem prowadziliśmy próby z wprowadzeniem obudowy kotwiowej do drążonych chodników przy pomocy austriackiego kombajnu Continuous Miner ABM-20, z wbudowanymi czterema kotwiarkami. Jednakże trudne warunki górnicze kopalni „Ziemowit” uniemożliwiły wprowadzenie na szeroką skalę tego typu obudowy.

Paletyzacja (konteneryzacja) systemu transportu z powierzchni na dół do przodka bez przeładunku, za pomocą kolejek podwieszanych z ciągnikami spalinowymi Firmy Scharff ograniczyła w znaczący sposób ilość ludzi zatrudnionych przy transporcie, a przede wszystkim zmniejszyła wypadkowość przy tego rodzaju pracach. Wprowadzenie systemu dowozu załogi do przodków ścianowych i przygotowawczych (jazda ludzi) poprzez zastosowanie kolejek podwieszanych spalinowych i linowych z hydraulicznymi napędami typu HNK, zapewniło większy komfort pracy załogi. Ponadto, zwiększyła się wydajność pracy poprzez wydłużenie czynnego czasu pracy (skrócenie czasu dojścia i powrotu z przodka).

Wreszcie modernizacja układów sterowania maszyn wyciągowych szybów skipowych tj. na szybie Hołdunów (skipoklatka 6. tonowa) poprzez zastosowanie kaskady podsynchronicznej, a na szybie nr 3 (skip 30 tonowy) wprowadzenie na wskroś nowoczesnego, szwedzkiego sterowania firmy ABB w miejsce dotychczasowego już częściowo zużytego i awaryjnego systemu ASEA.

Nowoczesne systemy dyspozytorskie związane z monitorowaniem procesu produkcji, parametrów wentylacyjnych, instalowane sejsmografy z aparaturą analityczną, w znakomity sposób usprawniły system kierowania i zarządzania zarówno bezpieczeństwem kopalni jak i jakością produkcji.

Indonezja – Borneo – Na terenie planowanej budowy kopalni głębinowej Wahana - fot. arch.

Indonezja – Borneo – Na terenie planowanej budowy kopalni głębinowej Wahana

W czasie mojej pracy w KWK „Ziemowit” miałem możliwość wielokrotnie wizytować również zachodnie kopalnie zapoznając się z górnictwem takich krajów jak Niemcy, Anglia, Hiszpania. Bardzo ciekawym doświadczeniem był dla mnie w Szwecji zjazd do kopalni rud żelaza w Kirunie położonej 100 km za kołem podbiegunowym. Do kopalni tej zjeżdżało się od wierzchołka góry (w której były złoża rudy) w jej głąb wydrążonymi tunelami. Były to trakty komunikacyjne z wybetonowanym podłożem, z podziemnymi skrzyżowaniami z sygnalizacją świetlną. Tymi drogami na potężnych 200-tonowych samochodach spalinowych zwanych „Mamutami” wytransportowywano z kopalni rudę żelaza wcześniej pokruszoną w potężnych podziemnych kruszarkach. Pod ziemią w niedalekiej odległości od przodka była zlokalizowana kawiarnia-restauracja dla pracującej tam załogi. Natomiast do samego przodka, gdzie odbywał się proces urabiania rudy z zastosowaniem wozów wiertniczych, materiałów wybuchowych oraz ładowarek, można było dojść w półbutach i garniturze. Kolejne przeżycie w tamtych stronach (Laponia) to polarne białe noce, ale to już materiał na odrębny artykuł.

Podobnie dane mi było zapoznać się zagranicą z urządzeniami ówczesnych światowych potentatów w dziedzinie maszyn górniczych takich jak: Anderson, Meco,Galik Dobson w – Anglii, Eickhoff, Westfalia, Halbach Braun, Tielle, Scharff, Siemens, AEG, Hamacher – w Niemczech, Sagem, Sait, Silec we Francji, czy West alpinie w Austrii.

Niezapomnianym również wydarzeniem w moim dorobku zawodowym była Barbórka 1993 roku w kopalni „Ziemowit”, na której zostałem kawalerem honorowej szpady górniczej wręczonej mi w obecności ówczesnego Premiera Rządu RP Waldemara Pawlaka i jego ministrów.

Po przejściu na emeryturę w pierwszym okresie byłem konsultantem w zakresie energomechanicznym firmy „Emcor” prowadzącej wydobycie węgla w kopalni „Carbomec” w Kolumbii wspólnie z hiszpańskim inwestorem. Na zlecenie tej firmy nadzorowałem produkcję i wysyłki obudowy Glinik 066/16 oraz Fazos 15/31 do Kolumbii, a także kierowałem zespołem specjalistów wykonujących projekt zasilania dla tej kopalni. Następnie zaproponowano mi współpracę z nowo tworzoną firmą „Polska Technika Górnicza” z siedzibą w Katowicach, zrzeszającą 10 największych krajowych producentów maszyn i urządzeń górniczych. Po niecałych dwóch latach przeszedłem do pracy w firmie Kopex S.A Katowice wieloletniego światowego eksportera maszyn i usług górniczych.

Praca w firmie Kopex SA

Kopex S.A. to obecnie największa w kraju górnicza Grupa Kapitałowa skupiająca ponad 50 firm produkujących maszyny i urządzenia oraz świadcząca usługi górnicze (w tym kilkanaście za granicą). Wieloletnie doświadczenie i zdobyta przeze mnie wiedza zawodowa pozwala w tej firmie realizować różnego rodzaju zadania począwszy od sporządzenia ofert technicznych i prowadzenia rozmów z klientem, projektów ruchowo–eksploatacyjnych, poprzez nadzory związane z kompletacją i testowaniem urządzeń, a skończywszy na ich montażu i wdrożeniu w kopalniach. Skupiając się na kontraktach zagranicznych pozwolę sobie wymienić kilka, w realizacji których uczestniczyłem. Do takich należą m.in. wprowadzenie kompleksu ścianowego do jedynej głębinowej kopalni „RioTurbio” w Argentynie, jak również kopalni „Tabas” w Iranie.

Buenos Aires (Argentyna) – W tle obelisk wzniesiony
przez Hiszpanów na Plaza de La Republika - fot. arch.

Buenos Aires (Argentyna) – W tle obelisk wzniesiony
przez Hiszpanów na Plaza de La Republika

W Indonezji, czwartym światowym eksporterze węgla (głównie kopalnie odkrywkowe), koordynowałem przygotowanie projektu Wahana, pilotażowego wprowadzenia zmechanizowanego kompleksu ścianowego, pierwszego w indonezyjskim podziemnym górnictwie. Na wyspie Borneo prowadzimy obecnie wydobycie węgla w oparciu o preferowany tam system komorowo–filarowy, przy użyciu kombajnów Continuous Miner oraz odstawczych pojazdów oponowych typu Shuttle car.

Byłem także w zespole specjalistów przygotowujących projekty wprowadzenia zmechanizowanych kompleksów ścianowych, do mocno nachylonych pokładów antracytu w Wietnamie tj. dla Zjednoczenia Mao-Khe. W ramach rozpoznania rynków wschodnich brałem udział w wyjazdach zespołów specjalistów do kopalń rosyjskich w Zagłębiu Kuzbas na Syberii, Workucie i na dalekim wschodzie w obwodzie Chabarowskim, gdzie również pracują nasze obudowy zmechanizowane, przenośniki zgrzebłowe i kombajny ścianowe.

Dużym wyzwaniem było przygotowanie wraz z zespołem projektu kompleksu ścianowego dla kopalni „Lupeni” w Rumunii, który później został zrealizowany. Kopalnia ta eksploatuje pokład grubości 25 metrów na warstwy z zastosowaniem metalowej siatki, w celu wykonania sztucznego stropu dla eksploatacji następnej warstwy pokładu.

Współuczestniczyłem też w projekcie przygotowania kompleksu ścianowego razem z niemieckimi firmami Eickhoff i Halbach Braun dla kopalni Park Termik w Turcji.

Zapiski z Argentyny

Pierwszą podróż do Argentyny odbyłem w roku 2005. Najpierw lot z Pyrzowic do Frankfurtu, potem przesiadka do Buenos Aires z międzylądowaniem w San Paulo w Brazylii. Sam przelot 15 tys. km z Frankfurtu do stolicy Argentyny trwał ok. 15 godzin. Przelotowi nad Atlantykiem kilkakrotnie towarzyszyły silne turbulencje, ale szczęśliwie wylądowaliśmy w Buenos Aires. Stolica Argentyny to 15-milionowa metropolia, w której mieszka blisko połowa ludności tego pięknego kraju. Najbardziej znany deptak stolicy to ulica Florida, na której życie zaczyna się dopiero późnym wieczorem. Byłem zszokowany kiedy zobaczyłem na tej ulicy koncert orkiestry z filharmonii, trochę dalej spektakl teatralny, to znowu popis tańca w wykonaniu zawodowych tancerzy oczywiście z tangiem argentyńskim, dalej koncert fortepianowy itd. Każdy z tych występów kończy się jednak zawsze tak samo, zebraniem oklasków od przygodnych widzów i datków pieniężnych do kapelusza dla artystów. Imprezy te kończą się dopiero nad ranem, a w ciągu dnia ulica ta świeci pustkami. Rankiem jeszcze rzut oka na miasto, najpierw pod 67-metrowy obelisk na Plaza de la Republica z 1576 r. przypominający o założeniu tu pierwszej osady przez Hiszpanów, przejazd przez okazałe bulwary z budowlami w stylu kolonialnym przypominającymi przebrzmiałe złote lata stolicy. Potem szkółka piłkarska i stadion znanego piłkarza i idola Argentyńczyków Diego Maradony, dalej do portu i dzielnicy portowej La Boca, gdzie przed 150 laty powstało „tango”, dzielnicy ulicznych malarzy i innych artystów, następnie na lotnisko do kolejnego przelotu do Calafate. Miasto to leży przy południowym krańcu Ameryki Południowej, a znane jest w świecie z występujących w pobliżu rezerwatów przyrody, głównie lodowców w Andach z najsłynniejszym Perito Moreno wysokości do 70 m i rozciągającym się na długości ok. 12 km.

Argentyna – W tle lodowiec Perito Moreno - fot. arch.

Argentyna – W tle lodowiec Perito Moreno

W czasie, gdy jest przewidywany przełom tego lodowca, przyjeżdżają turyści z całego świata, koczując w namiotach oczekują na to zjawisko, któremu towarzyszy ogromny huk rozlegający się na kilkanaście kilometrów. Lot do Calafate trwał ok. 4 godziny z niezapomnianymi widokami Ziemi Ognistej i towarzyszyło mu bardzo trudne lądowanie przy silnym wietrze. Samolot już prawie siadał na płycie lotniska i nagły podmuch spowodował jego uderzenie z ogromnym hukiem o płytę lotniska zmuszając pilota do poderwania maszyny do góry. Po zatoczeniu kilkunastokilometrowego kręgu podjął kolejną próbę lądowania – przy absolutnej ciszy przerażonych pasażerów. Słychać było tylko cichutkie słowa modlitw w różnych językach w tym również i moją. Tym razem udało się już szczęśliwie wylądować, a potem 5-godzinna podróż wynajętym samochodem terenowym po bezdrożach Patagonii do Rio Turbio, miasteczka powstałego wokół jedynej w Argentynie głębinowej kopalni węgla. Droga wiodąca do Rio Turbio wzdłuż granicy z Chile, to solidna asfaltowa arteria, której możemy pozazdrościć Argentyńczykom. Przejazd przez Patagonię leżącą w największej Prowincji Santa Cruz to pejzaż pagórkowatego terenu z porośniętą wysuszoną trawą koloru bardziej brązowego niż zielonego, gdzie rozpowszechniona jest hodowla bydła, owiec i kóz. Wołowina z terenów Patagonii to najlepsze na świecie mięso w tym gatunku. Co kilkadziesiąt kilometrów napotyka się „hacjendy» bez elektryczności, w których zamieszkują pasterze bydła tzw. „gauchio”, dosiadający koni dla dozorowania swoich stadnin.

Węgiel z kopalni „RioTurbio” – oddalonej 7 km od granicy z Chile – stanowi paliwo dla elektrowni zasilającej w energię elektryczną całe miasto i pobliskie osiedla. Pionierzy górniczego miasteczka Rio Turbio budowali swoje pierwsze domy na bazie łuków obudowy ŁP, z czym spotkałem się po raz pierwszy. Rozmowy na kopalni przebiegały zupełnie inaczej niż zakładaliśmy. Musieliśmy najpierw przekonać do swoich urządzeń brygady ścianowe i dozór kopalniany z poszczególnych specjalności tj. elektryków, hydraulików i ślusarzy, a na końcu górników. Osoby dyrekcji kopalni, uczestniczące w rozmowach i naszych prezentacjach, ograniczały się do organizowania miejsc siedzących dla swojej załogi a nie brały w ogóle udziału w dyskusjach – nie zadawali żadnych pytań. Zorientowaliśmy się szybko, że to kraj, w którym rządzą związki zawodowe i do nich głównie będzie należało decydujące słowo w tej sprawie, a potem do Prezydenta Argentyny, którego do władzy wyniosła działalność związkowa. Po 4 dniach rozmów i odpowiedzi na setki zadawanych pytań i wyjaśnień w nocy otrzymaliśmy informację, że związki zawodowe kopalni wspólnie z jej kierownictwem podjęły decyzję o chęci zakupienia naszego kompleksu ścianowego. Wtedy dopiero można było przystąpić do negocjacji handlowych z udziałem przedstawicieli rządu argentyńskiego.

Kopalnia ta, posiadająca płytko zalegające pokłady węgla udostępniała je również upadowymi na głębokość ok. 300 m. Pokłady te charakteryzowały się średnią miąższością ok. 2 m. Do kopalni wjeżdżało się samochodami spalinowymi, którymi dowożono zarówno załogę, jak i realizowano transport urządzeń i materiałów. Z uwagi na stosunkowo niewielki ciężar obudowy zmechanizowanej w granicach 12 t, można było ją przewozić samochodami na dół kopalni. Stamtąd na platformach kołowych za pomocą kołowrotów, sekcje obudowy i pozostałe urządzenia były transportowane do obcinki ścianowej. Przed opuszczeniem urządzeń na dół kopalni, zostały zmontowane na jej powierzchni. Następnie odbyło się szkolenie załogi oraz z wielką pompą test kompatybilności z udziałem prasy, telewizji i przedstawicieli rządu. Szkolenie to było ważne, gdyż kopalnia do tej pory eksploatowała urządzenia takich firm jak Dałty – obudowy, Halbauch Braun – przenośniki czy Eickhoffa – kombajn, ale to sprzęt sprzed ok. 20–30 lat. Górnicy argentyńscy to bardzo spontaniczni ludzie, bardzo otwarci, szybko uczący się, hołdujący swoim przyzwyczajeniom, lubiący się zabawić po pracy.

Wspomnienia z Chin

W Chinach od 2007 roku kieruję wdrożeniem obudów zmechanizowanych produkcji FMiU Tagor współpracujących w kompleksach ścianowych z chińskimi przenośnikami i kombajnami. Wdrożyliśmy tam w prowincji Ningxia w kopalniach największej chińskiej Grupy Energetycznej Shenhua produkującej rocznie 300 mln ton węgla (posiadającej oprócz kopalni swoje elektrownie i zakłady przeróbki węgla na paliwa płynne), obudowy Tagor-11/22, Tagor-12/28, Tagor-17/35, aż do obecnie dostarczonych wysokich sekcji Tagor-22/45 i Tagor-22/50. Moje pierwsze zetknięcie z klientem chińskim to okres prowadzenia negocjacji kontraktowych. Zupełnym zaskoczeniem była duża liczba, tj. średnio 25 osób z ich strony biorących udział w negocjacjach zarówno technicznych jak i handlowych. Ogromny chaos w dokonywanych ustaleniach i nieustające zmiany wprowadzane do protokołów rozmów były dla mnie dużym zaskoczeniem. Dopiero później dowiedziałem się, że jest to normalna praktyka stosowana przez naszych partnerów w rozmowach kontraktowych. Kolejnym zaskoczeniem to ciągle zmieniające się składy osób biorących udział w negocjacjach, gdzie w nieskończoność trzeba było argumentować nowym osobom wprowadzonym do rozmów to co było już wcześniej ustalone i zapisane. Jednakże absolutnym zaskoczeniem był dla mnie odbiór komisyjny dostarczonych obudów z systemami elektrohydraulicznego sterowania niemieckiej firmy Marco, znanej na chińskim rynku. W odbiorze tym uczestniczyło około 50 osób na czele z dyrektorem kopalni i trzema umundurowanymi funkcjonariuszami Pekińskiego Urzędu ds. Towarów Importowanych.

Przez okrągły tydzień odbiory były dokonywane od godzin porannych do wieczora, a każdy kwestionowany element był kilkakrotnie fotografowany i filmowany. Najdrobniejsze elementy były sprawdzane, każdy z osobna, i przykładowo zawleczki Stecko do hydrauliki obudowy dostarczane w tysiącach sztuk (u nas posyłano przeliczając je na masę w kg), to w warunkach chińskich były liczone na sztuki i np. w partii 10 tys. sztuk zawleczek nasi partnerzy po przeliczeniu wpisali do protokołu, że brakuje ich 18 sztuk. Były kontrolowane szczelinomierzami luzy pomiędzy sworzniami głównymi lemniskat a otworami w konstrukcji sekcji obudów, których w ramach pierwszego kontraktu dostarczyliśmy 849 szt. sekcji. Proszę sobie zatem wyobrazić ogrom pracy jaki został wykonany przy samych tylko odbiorach, a do najdrobniejszej rzeczy niezgodnej z kontraktem byłem przywoływany i filmowano moją wypowiedź co do przyczyny jej zaistnienia.

Chiny – Prowincja Ningxia kopalnia Ling–Xin – na hali montażowej obudowy TAGOR–17/35 - fot. arch.

Chiny – Prowincja Ningxia kopalnia Ling–Xin – na hali montażowej obudowy TAGOR–17/35

W warunkach europejskich jest to nie do pomyślenia. Pierwszy test kompatybilności naszej obudowy zmechanizowanej z chińskimi urządzeniami był wykonany w hali kopalni Ling-Xin, a uczestniczyło w nim ok. 60 osób kierownictwa Zjednoczenia Ningxia i kopalni. Ze strony polskiej były ze mną 3 osoby plus tłumacz. Pomimo mojego dużego sceptycyzmu, test wypadł bardzo pozytywnie. Następnie należało przeprowadzić szkolenie kadry kierowniczej Zjednoczenia, dyrekcji kopalń i dozoru ruchu. W szkoleniu, które prowadziłem uczestniczyło ok. 120 osób na super wyposażonej sali audio-wizualnej, gdzie słuchano mnie z tak ogromną uwagą i w takim skupieniu, iż można było słyszeć przelot muchy lub własny oddech.

Tam również w Chinach po raz pierwszy mogłem naocznie zapoznać się w kopalni z systemem podbierkowym wybierania grubych pokładów, w światowej literaturze określanym jako metoda „top-caving”. Metoda ta została najbardziej rozpowszechniona w Chinach, a w Europie stosują ją Turcy, Słoweńcy, Słowacy i Włosi na Sardynii. System ten polega na podzieleniu przykładowo 30-metrowego pokładu na trzy warstwy po 10 metrów każda. Następnie wprowadza się kompleks ścianowy ze specjalnie skonstruowaną obudową zmechanizowaną, czterostojakową z dwoma przenośnikami ścianowymi, jednym z przodu, a drugim z tyłu sekcji obudowy. Na przednim przenośniku pracuje kombajn ścianowy, który podcina pokład wybierając go na wysokość np. 3m, natomiast pozostałą 7-metrową część pokładu znad sekcji obudowy zrzuca się na tylny przenośnik ścianowy prowadzony za sekcjami po uprzednim ich przełożeniu o krok do przodu. W ten sposób wybiera się, jednorazowo warstwę węgla grubości 10 m. Metoda ta ma jednak wiele mankamentów, głównie związanych z brakiem kontroli nad tzw. „czystym wybieraniem” (nie pozostawiania węgla w zawale) przy zrzucaniu węgla znad sekcji obudowy. Ponadto pozostawia się pasy nie wybranego węgla nad strefami napędów przenośników ścianowych. Z kolei pozostawiony węgiel w stropie inkubuje pożary endogeniczne. Praktyka górnicza wskazuje, iż w zawale pozostaje ok.30 proc. węgla straconego bezpowrotnie, co z punktu widzenia wykorzystania złoża jest dużym marnotrawstwem. Metoda ta przynosi najlepsze efekty przy wybieraniu pokładów węgla kruchego o wytrzymałości na ściskanie Rc = 15–25 MPa.

Chiny – Prowincja Ningxia – Szkolenie kierownictwa kopalni Ling–Xin - fot. arch.

Chiny – Prowincja Ningxia – Szkolenie kierownictwa kopalni Ling–Xin

Chińczycy to bardzo cierpliwy i pracowity naród, o dużych zdolnościach manualnych, kochający hazard, ale bardzo czuły na punkcie swojego honoru. W czasie negocjacji rzadko okazują zdenerwowanie, wręcz uważają, iż osoba szybko denerwująca się nie zasługuje na szacunek i w żadnym wypadku nie nadaje się do prowadzenia tego typu rozmów. Nie akceptują prowadzenia negocjacji pod presją czasu, ich celem jest uzyskanie konsensusu. Lubią nadawać europejczykom swoje nazwiska, bo nasze w języku chińskim dla nich nic nie znaczą. Nadanie przykładowo mnie nazwiska chińskiego „Lao Le” co w tłumaczeniu na Polski oznacza „Nauczyciel Leszek” daje im pewną informację o mnie, która np. może budzić u nich szacunek do mnie i poważanie. Generalnie, jako partnerzy w rozmowach, długo są nieufni do drugiej strony, bywa że do pewnych osób pomimo wieloletnich kontaktów nigdy się nie przekonują. Byłem prawie dwa lata przez nich ciągle sprawdzany i weryfikowany na okoliczność prawdomówności i fachowości, o czym niedawno mi powiedzieli. Po tym czasie uznali, że jestem osobą dla nich wiarygodną i autorytetem fachowym, co skutkowało tym, iż nawet przekładali terminy rozmów, abym mógł w nich uczestniczyć.

Górnictwo w tym kraju najlepiej charakteryzuje duża ilość czynnych obecnie kopalń. Jest ich około 12 tysięcy o różnym poziomie technicznym. W grupie Ningmei, do której dostarczamy nasze obudowy większość kopalń ma płytko zalegające pokłady do 300 m, udostępniane najczęściej upadowymi z ograniczoną do minimum ilością drogich w wykonawstwie i eksploatacji szybów. Mają bardzo dobre warunki górnicze z małą ilością zaburzeń tektonicznych – uskoków, słabym zawodnieniem i długie wybiegi ścian dochodzące do 6 km. Kopalnie te są autentycznie „matkami żywicielkami” dla swoich pracowników i ich rodzin. Na stołówkach kopalnianych spotyka się całe rodziny górnicze z rodzicami, dziećmi i dziadkami, korzystających z dotowanego przez kopalnię żywienia. Pomimo tak dużego wydobycia węgla – ponad 3 mld ton na rok – kraj ten w dalszym ciągu ma duży deficyt energetyczny powodowany ogromnym rozwojem gospodarki, niemającym w chwili obecnej odpowiednika w świecie.

Doświadczenia z pracy górniczej w różnych krajach świata, charakterystyczne w swojej odmienności od naszego rodzimego górnictwa, będą przedmiotem oddzielnych moich artykułów.

Wszystkie te wyjazdy zagraniczne-delegacje oprócz osobistej satysfakcji i możliwości przebywania w atrakcyjnych zakątkach świata, poznawania innych kultur i obyczajów, niosą ze sobą również pewne uciążliwości. Do nich należą rozłąka z rodziną, konieczność dostosowywania się do różnych stref czasowych i klimatycznych oraz ryzyko związane z występowaniem chorób, z którymi w Europie nie mamy styczności. Pracując na różnych stanowiskach i szczeblach zarządzania w hierarchii górniczej w kraju i za granicą zawsze miałem na względzie dobro drugiego człowieka, co daje mi dzisiaj dodatkową satysfakcję. Wiem na pewno, iż każdemu, z kim zetknąłem się na drodze mojej kariery zawodowej, mogę dziś spojrzeć prosto w oczy.

Osiągnięcia zawodowe

Stanowiska kierownicze w kopalni Ziemowit opisane jak wyżej 2006–2011 – Stanowiska kierownicze w firmie Kopex m.in. Główny Specjalista, Z-ca Dyrektora Biura Engineeringu, Z-ca Dyrektora d/s Mechanicznych, 1998–2002 – Członek Komisji d/s Obudów Zmechanizowanych oraz Urządzeń i Maszyn Górniczych przy Wyższym Urzędzie Górniczym w Katowicach, 1996–1998 – Z-ca Przewodniczącego Komisji d/s Urządzeń i Maszyn Górniczych przy Wyższym Urzędzie Górniczym w Katowicach, 1995–2002 – Członek Rady Programowej Czasopisma „Mechanizacja i Automatyzacja Górnictwa”, 1990–1992 – Członek Rady Pracowniczej kopalni „Ziemowit” (II. kadencja), 1987–1990 – Członek Rady Pracowniczej kopalni „Ziemowit” (I. kadencja) oraz Członek Rady Pracowniczej Jaworznicko Mikołowskiego Gwarectwa Węglowego, 1984–2002 – Członek Komisji Egzaminacyjnej przy Okręgowym Urzędzie Górniczym w Tychach dla stwierdzenia Kwalifikacji Kierownictwa i Dozoru Ruchu Kopalń. Współautor 9 patentów, wielu wniosków racjonalizatorskich, 11 publikacji w czasopismach zagranicznych i krajowych dotyczących mechanizacji i automatyzacji górnictwa. Rzeczoznawca przy Zarządzie Głównym SITG w specjalnościach; zmechanizowane kompleksy ścianowe, systemy chodnikowe, odstawa urobku, transport dołowy. Specjalista Usług Technicznych w zakresie maszyn i urządzeń górniczych nadane przez NOT Oddział w Katowicach.

Wyróżniony wieloma odznaczeniami państwowymi i resortowymi za zasługi dla górnictwa, Kawaler honorowej szpady górniczej i kordzika górniczego, Dyrektor Górniczy I Stopnia.

Prywatnie

Mam wspaniałą rodzinę, żonę Jadwigę oraz dwie zamężne córki, z których jestem bardzo dumny. Żonę podziwiam za ogromną cierpliwość i wzięcie na siebie ciężaru wychowania córek oraz dbanie o ognisko domowe w czasie, gdy byłem za granicą lub poświęcałem się karierze zawodowej w kopalni. Pomimo tego, zdołała przepracować 36 lat zawodowo, w tym ostatnie ćwierć wieku w oświacie. Obydwie córki, starsza Iwonka i młodsza Agnieszka są absolwentkami Uniwersytetu Śląskiego i uzyskały tytuły magisterskie, pierwsza na Wydziale Prawa i Administracji, druga na Wydziale Pedagogiki i Psychologii. Mam również wspaniałych zięciów: Tomasza i Krzysztofa, obydwaj są inżynierami pracującymi również w branży górniczej. Od kilku lat w okresach wakacyjnych staramy się oboje z żoną wyjeżdżać do ciekawych zakątków świata. Chcę w ten sposób chociaż częściowo zrekompensować żonie te lata, kiedy zdana była na siebie zajmując się dziećmi i domem. Od kilku lat posiadamy pieska jamniczka wabiącego się Tobi, który jest pupilkiem wszystkich członków rodziny. Moje hobby to historia powszechna oraz gra na instrumentach klawiszowych, tj. akordeonie i organach.

Leszek Bydłoń