Vivat Akademia
Periodyk Akademii Górniczo-Hutniczej
21 listopad 2024

Moje lata w Zambii

W następujących wspomnieniach pragnę czytelnikom przedstawić mój dwudziestoletni pobyt w Zambii i to jak do tego doszło .

W latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku pogłębiał się kryzys gospodarczy w socjalistycznej Polsce. Protestowali stoczniowcy, demonstrowali studenci. Kierująca krajem partia robotnicza próbowała sytuację ustabilizować. Jednym z jej środków było przekazywanie kierownictwa przedsiębiorstw partyjnym aktywistom. Wielu kolegów zwalniano ze stanowisk. Wielu opuszczało kraj.

W czasie moich kontaktów z partnerami za granicami kraju nabrałem przekonania, że dla mnie i mojej rodziny próba sprawdzenia się za granicą może okazać się pożyteczną.

Jan Słabik - fot. arch. autora

Jan Słabik

W lutym 1970 roku podjąłem pracę w pracowni projektowej kombinatu górniczo-hutniczego miedzi Rokana należącego do Zambia Consolidated Copper Mines Ltd w mieście Kitwe w Zambii. Kombinat ten leży w pasie miedziowym (Copperbelt) na północy Zambii. ZCCM należało większościowo do międzynarodowego konglomeratu górniczo-hutniczego Anglo American Corporation.

Kombinat Rokana obejmował dwie kopalnie głębokie, kopalnię odkrywkową, hutę, rafinerię i walcownię. Naczelnym inżynierem kombinatu był Tadeusz M., Polak, były lotnik, inżynier górnik, absolwent Królewskiej Szkoły Górniczej w Londynie. Na jego biurku znalazło się moje podanie o zatrudnienie. Zaakceptował je, bo jak mówił, był ciekaw inżyniera górnika z komunistycznej Polski.

Rokana 1971 - fot. arch. autora

Rokana 1971

W pracowni projektowej moimi kolegami byli inżynierowie angielscy Atmosfera była bardzo życzliwa. Wprowadzono mnie w życie towarzyskie i do klubów. Przyglądano mi się bacznie. Acz byłem zza żelaznej kurtyny.

W Zambii lat siedemdziesiątych kierownictwo przemysłu było zdominowane przez europejczyków. Kadra kierownicza i średnia kombinatu Rokana, od sztygara oddziałowego wzwyż, to byli wyłącznie biali z Wielkiej Brytanii lub z Unii Afryki Południowej. Jedynie dozór niższy komunikował się z Zambijczykami. Segregacja istniała również w życiu towarzyskim. Dopiero w latach osiemdziesiątych, gdy rekrutowano personel kadry średniej w Indiach, Filipinach lub na wyspie Fidżi, towarzyska segregacja nieco zelżała.

W pracowni projektowej znalazł się wnet większy temat: projekt otwarcia i eksploatacji nowego pola. Byłem w zespole, wnet koordynowałem zespołem. Temat opracowano globalnie i wielobranżowo. Centralna maszyna licząca pozwalała na szybką analizę gospodarczą wielu alternatywnych rozwiązań. Powstały tak raport miał charakter projektu wstępnego.

Maszyna licząca pozwalała nam na wykonanie interesujących i pożytecznych studiów. Działo się to w 1971 roku, kiedy gotowych programów nie było, lecz trzeba było je z pomocą programisty tworzyć. Tak np. opracowano dla istniejących kopalń numeryczną zależność kosztów wydobycia od głębokości. Ponieważ głębokość wydobycia już sięgała 1000 metrów, studium to miało duże znaczenie i zwróciło uwagę.

fot. arch. autora

Po dwóch latach zaproponowano mi prowadzeni kopalni miedzi Mkushi Copper Mines. Kopalnia była odkrywkowa, miała zakład wzbogacania, własną infrastrukturę i osiedla dla pracowników.

Najpierw musiałem uzyskać zambijskie uprawnienie prowadzenia zakładu górniczego. Warunkiem była akredytacja w angielskim Instytucie Górnictwa i Metalurgii (IMM). Tu z kolei między innymi wymagano aby jeden z członków tego instytutu za mnie poręczył. Przy budowie Kopalni Węgla Maghara w Egipcie, jeszcze gdy byłem w Kopex, współpracowałem z angielskim biurem projektowym. Generalny projektant tego zamierzenia dopomógł mi w akredytacji. Członkowstwo tego instytutu utrzymuję do dzisiaj.

Prowadzenie przedsiębiorstwa w Zambii różniło się od mojego doświadczenia z socjalistycznej ojczyzny. Bacznie musiałem się zajmować finansami, nauczyłem się czytać bilanse i rachunki strat i zysków. Inaczej aniżeli w socjalistycznej ojczyźnie, organizacje polityczne nie mieszały się w kierowanie przedsiębiorstwem. Kadrę uzupełniłem inżynierami i technikami z Polski. Tak powstała w Zambii pierwsza grupa Polaków z ówczesnej Polski.

Maamba Collieries - fot. arch. autora

Maamba Collieries

Wśród duchowieństwa Zambii było wielu polskich misjonarzy i sióstr. Poza tym było wielu imigrantów powojennych. Z tych lat pozostał mi w pamięci misjonarz polski. Któregoś wieczoru 1974 roku zapukał do drzwi młody, niewielkiego wzrostu, skromnie ubrany mężczyzna i pozdrowił „Niech będzie pochwalony”. Nieco zaskoczeni zaprosiliśmy go do środka. Ksiądz H. przedstawił się jako nowo przybyły duszpasterz dla pobliskiej misji. Do Zambii przybył niedawno z parafii w Lipinach Sląskich. Kilka dni temu wyposażyła go diecezja w samochodzik furgonetkę, trochę pieniędzy i skierowała do parafii, która dość dawno już była bez duchownego. Zastał plebanię, tradycyjną lepiankę, pozbawioną dachu i mebli. Dom modłów, trudno go określić kościołem, był w podobnie złym stanie. Ksiądz H. prosił więc o jakieś przydatne materiały, choćby z rozbiórki. Wpierw zaproponowaliśmy mu ciepłą kąpiel i kolację. Następnego dnia załadowano na ciężarówkę kopalnianą materiały budowlane. Kilku naszych rzemieślników towarzyszyło księdzu na misję.

Gdy w 1975 roku działalność gospodarcza w świecie spowolniała, spadła i cena miedzi o połowę. Zatem zdecydowano kopalnię zamknąć. Dla mnie było to nowe, trudne doświadczenie. Kadrę i robotników trzeba było odprawić, zwolnić lub gdzie indziej ulokować. Ulokowałem kadrę i robotników kwalifikowanych. Niestety i wynagrodzenia w czasie kryzysu spadły, a aplikanci byli w sytuacji przymusowej. Dla pracowników z socjalistycznej Polski taka sytuacja była zupełnie nieznana.

Zona i czternastoletnia córka dołączyły już w 1971 roku do Zambii. Córka zaadoptowała sie łatwo w tutejszym gimnazjum. Znała już wtedy wystarczająco dobrze język angielski. Równolegle uczyła się też korespondencyjnie programu polskiej szkoły. Po niespełna dwóch latach musieliśmy zdecydować o liceum. Można było odesłać córkę do kraju. Lecz zdecydowaliśmy dać jej szansę w Anglii. W wieku lat 16 ulokowaliśmy córkę w szkole dla dziewcząt z internatem. Po dwóch latach ukończyła ona odpowiednik naszego liceum, zdała odpowiednik naszej matury i zdecydowała studiować architekturę. Ponownie stanęło pytanie czy w Krakowie czy Londynie. Zdecydowała studiować w University College w Londynie. Tam w Londynie już pozostała, została architektem, podjęła pracę, wyszła za mąż, urodziła dwie córki. Te już też ukończyły studia i pracują w Londynie.

Pomnik-Memoriał - fot. arch. autora

Pomnik-Memoriał

Po zamknięciu kopalni miedzi zaproponowano mi stanowisko naczelnego inżyniera kopalni węgla Maamba Colleries Ltd. Była to odkrywka z sortownią i płuczką, miasteczkiem i kompletną infrastrukturą. Kopalnia leżała w dolinie rzeki Zambezi. Bocznica kolejowa kończyła się na płaskowyżu 16 km dalej i 500 m wyżej. Kolejką linową transportowano węgiel do bocznicy. Park maszynowy był liczny. Utrzymanie parku maszynowego w wysokim stopniu gotowości i bez niespodziewanych awarii było w tamtych warunkach dużym wyzwaniem, albowiem załoga była młoda, w pełni zambijska, wyszkolona w przyzakładowej szkole. Brakowało jej doświadczenia i kultury technicznej

Kopalnia leżała nad zalewem rzeki Zambezi i granicą państwa. Za zalewem leżała Rodezja, w tym czasie w wojnie domowej. Czarna ludność walczyła tam przeciw armii rządowej zdominowanej przez białych. Obozy czarnych partyzantów znajdowały się też po zambijskiej stronie w pobliżu naszej kopalni. Pewnego razu ostrzegł nas komendant jednego obozu że zauważono samotną białą kobietę jeżdżącą często samochodem przez sawannę, niedaleko posterunków jego żołnierzy. Nie mogąc gwarantować obojętności jego żołnierzy, radził aby białe kobiety samotnie nie jeździły. Tą samotnie jeżdżącą była moja żona, która swoim Fiatem 125p jeździła przez sawannę na tygodniowe zakupy do najbliższego 100 km odległego miasteczka. Wspomnieć należy że ten Fiat125p z Żagania, przywiozłem z kraju, a jeździł on jeszcze 20 lat później. Już wtedy był w rękach zambijczyka, znajomego technika elektryka.

Pomost dla głębienia szybu Mufulira - fot. arch. autora

Pomost dla głębienia szybu Mufulira

Po czterech latach w tej odległej kopalni węgla zaproponowano mi prowadzenie zakładów wapienniczych w większym mieście, w Ndoli. Była to przyjemna zmiana otoczenia. Miasto Ndola jest stolicą prowincji, siedzibą wielu urzędów, i ośrodkiem handlu. Międzynarodowe firmy zaopatujące przemysł mają tam swoje przedstawicielstwa. Zycie towarzyskie skupiało się wokół klubów i stowarzyszeń. Panowała życzliwa, pozbawiona rywalizacji atmosfera. Moje członkowstwo w Rotary Club i związana z tym praca społeczna trwały kilkanaście lat, aż do wyjazdu z Zambii. W katolickim bractwie Catena wspieraliśmy miejscowy kler. Sportowego brydża graliśmy w klubie brydżowym, których było w Ndoli trzy. Dwa razy w tygodniu, lub częściej grałem golfa w Ndola Golf Club. Grę w golfa rozpocząłem jeszcze w Maamba Collieries. Zakłady przemysłowe w Ndoli produkowały cement, papier, cukier, wyroby drzewne, produkty farmaceutyczne. Dla lokalnej kadry technicznej zorganizowałem koło Engineering Institution of Zambia któremu przez wiele lat przewodniczyłem.

Ndola Lime Company Ltd składała się z kamieniołomu, pieca obrotowego, pieców pionowych, zakładu hydratyzacji i służb pomocniczych. Kadra techniczna była dobrze kwalifikowana.

Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych nastała w Zambii wielka drożyzna i cena żywności wzrosła. Załoga oczekiwała pomocy od kierownictwa przedsiębiorstwa. Dożywianie górników pamiętam z lat czterdziestych, gdy kopalnie na Śląsku prowadziły przykopalniane konsumy zaopatrujące załogę w subsydiowaną żywność i odzież. Postanowiłem w przedsiębiorstwie hodować kurczaki i ryby. Teren zakładowy był duży, materiały do budowy fermy uzyskano z rozbiórki, do budowy stawów użyto własne maszyny górnicze, woda z otworów była krystaliczna, know how dali lokalni farmerzy. Kurczaki i ryby rozdzielano pomiędzy załogę.

Do Ndola Lime Company włączono pobliską kopalnię odkrywkową rudy miedzi Bwana Mkubwa i jej zakład wzbogacania.

Z Bwana Mkubwa związana jest historia polskiego wychodźstwa. W 1943 roku przybyła do Zambii duża grupa polskich kobiet i dzieci. W wyniku porozumienia Stalin – Gen. Sikorski, mogli oni opuścić Związek Radziecki. Ich mężowie i ojcowie, jeżeli nie zaginęli gdzieś w Związku Radzieckim, zostali żołnierzami w Drugiej Polskiej Armii (gen. Andersa). Drogą przez Iran i Afrykę Wschodnią (Kenia) znalazły się kobiety i dzieci w Rodezji Północnej. Skierowano ich do obozu w Bwana Mkubwa, małej osady górniczej, odległej 10 km od miasta Ndola. Tam dbano o ich potrzeby fizyczne. Lecz samotność, odległość do miasta, brak zajęcia, męczyły. Dopiero gdy wojna się skończyła mogli oni opuścić obóz, osiedlić się w miastach i próbować samodzielnego życia. W miejscu obozu zbudowano pomnik memoriał. Grupa Polaków, którzy po drugiej wojnie światowej w Rodezji Północnej, późniejszej Zambii, drugą ojczyznę znaleźli, była liczna. Wkrótce po przybyciu do Zambii poznałem dr. Zygmunta P., dyrektora Biura Nadzoru Zdrowia Górników. Zygmunt był lekarzem w Warszawie, później lekarzem wojskowym, przebył drogę przez Związek Radziecki, Drugą Armię gen. Andersa, kampanię w Afryce Północnej i Włoszech. Podobną drogę przebył Józef T., były kawalerzysta z Grodna. Dla Marka J. byłego oficera Armii Krajowej, lub dla Waldemara P. oficera Narodowych Sił Zbrojnych nie było miejsca w socjalistycznej Polsce. W Zambii znaleźli nową ojczyznę.

Mpelembe Drilling Company 1983 - fot. arch. autora

Mpelembe Drilling Company 1983

W latach osiemdziesiątych scalono kombinaty górniczo-hutnicze w jedno zrzeszenie. Dotychczas kopalnie wykonywały roboty kapitalne we własnym zakresie, lub zapraszały drogą międzynarodowych przetargów, specjalistyczne przedsiębiorstwa. Kierownictwo zrzeszenia postanowiło stworzyć własne przedsiębiorstwo wykonawcze dla wierceń, robót górniczych i montażowych. Wtedy już byłem doradcą w zarządzie zrzeszenia (consulting mining engineer). Polecono mi zorganizowanie takiego przedsiębiorstwa. Tym samym wróciłem do moich doświadczeń z pierwszych lat pracy w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych w Bytomiu. Zalążkiem nowego przedsiębiorstwa stała się jednostka wiertnicza jednego z kombinatów. Przedsiębiorstwo nazwaliśmy Mpelembe Drilling Company.

Wnet dołączyły zespoły fachowców doświadczonych w różnych polach robót kapitalnych. Były to lata osiemdziesiąte, a w Lubinie było wielu chętnych do wyjazdu za granicę. W krótkim czasie mogłem naborem z Dolnego Śląska wzmocnić kadrę kierowniczą i zespół fachowców. Warto wspomnieć, że kilka lat później jeden z nich został głównym udziałowcem Mpelembe Dilling Co i jest nim po dzień dzisiejszy. Zleceń nie brakowało. Głębiono szyby, drążono przekopy, łamano wysokie komory dla podziemnych kruszarni, wiercono otwory geologiczne, montowano urządzenia. Zespół był międzynarodowy. kierownikiem robót był Anglik, głównym mechanikiem Włoch, głównym księgowym Zambijczyk. Kierownikami oddziałów byli dwaj Polacy, Węgier, dwóch Anglików, oddział wierceń prowadził specjalista z Fidżi. Kierownikiem oddziału montażowego był Polak. Wysoka jakość prac montażowych, i zdominowanie oddziału przez polaków wzbudziło dużą uwagę w zagłębiu miedziowym.

Z końcem lat osiemdziesiątych ponownie spadło w świecie zapotrzebowanie na miedź, a tym samym cena miedzi. Kopalnie zambijskie ograniczały wydobycie i zawieszały produkcję w partiach nieopłacalnych. Zrzeszenie przemysłu miedzi utraciło rentowność. W kraju panowało polityczne napięcie. Szukano alternatyw dla zwolnionych z pracy. Postanowiono zainicjować powstanie kooperatyw górniczych, służyć im radą i subwencjonować rozruch małych kopalń. Do narodowego planu gospodarczego włączono zadanie rozwinięcia kopalnictwa rzemieślniczego. Zadanie to zlecił rząd Zrzeszeniu Kopalń Miedzi (ZCCM). Stworzono Fundację Małych Przedsiębiorstw oraz Organizację Kopalnictwa Rzemieślniczego.

Stamp mill - fot. arch. autora

Stamp mill

Mnie powierzono zorganizowanie tej ostatniej. Zadanie przyjąłem z dużym zainteresowaniem, albowiem było ono dla mnie nowością. Program nauczania akademickiego tej dziedziny nie obejmował. Na Śląsku istniała w różnych okresach działalność górnicza na małą skalę, przezwaną „biedaszyby”. Nie widziano w niej ani roli gospodarczej, ani społecznej. Zakazano ją jako nielegalną.

W sąsiednim Zimbabwe istniała od wielu lat organizacja wspierająca kopalnictwo rzemieślnicze. Była częścią urzędu górniczego. Zespół inżynierów pomagał w planowaniu, w załatwianiu zezwoleń, zdobyciu początkowych środków. Doradztwo było bezpłatne. Organizacja miała park maszynowy, składy narzędzi i materiałów do dyspozycji małych operatorów. Najem maszyn, dostawy narzędzi i materiałów były odpłatne i gwarantowane częścią utargu ze sprzedaży produktu. Kopalnie rzemieślnicze były nadzorowane i działały w ramach przepisów prawa, a szczególnie prawa górniczego. Podobne organizacje istniały też w Chile, Peru i wielu innych krajach świata.

Postanowiłem korzystać z doświadczeń w Zimbabwe. Wnet zebrałem zespół odpowiednich fachowców. Postanowiliśmy zainicjować powstanie kooperatyw górniczych oraz udzielać pomocy tym które już istniały. Kilka przykładów działalności Organizacji Kopalnictwa Rzemieślniczego podaję poniżej.

Przy nieczynnej kopalni złota Dunrobin znajdował sie zwał poługowy, zawierający 0,6 g/t złota. Na wychodniach można było wybierać bogatą rudę. Nieczynna ługownia miała przydatne osadniki. Zorganizowaliśmy 25 osobową kooperatywę. Postawiliśmy do dyspozycji samochód terenowy, traktor z przyczepą i łopaty, kruszarkę moździerzową (stamp mill), kilka małych pomp i materiały do wtórnego ługowania. Częścią dochodu kooperatywa spłacała wydatki poniesione przez organizację. Opłacalna działalność na tą małą skalę trwała dwa lata, poczym znalazł się inwestor, który rozwinął kopalnię.

W zarzuconej odkrywce rudy miedzi Kansanshi znajdowały się znaczne odkryte do eksploatacji zasoby bogatej rudy siarczkowej ze znacznym dodatkiem złota. Transport drogowy rudy surowej do najbliższego, lecz bardzo odległego zakładu wzbogacania, byłby nieopłacalnym. Zaplanowaliśmy więc wznowienie wydobycia na skalę rzemieślniczą z wzbogacaniem rudy na miejscu. W parku maszyn zbędnych zrzeszenia stał przenośny zakład wzbogacania „na kołach” budowy firmy Sala. W nieczynnych kopalniach stały zbędne konstrukcje stalowe, znajdowały się nieczynne kruszarki, przenośniki, wysypy. Z tego zbudowano zakład wzbogacania. Zakupiono wiertnice kołowe, traktory i przyczepy wywrotki. Zorganizowano dwie robotnicze kooperatywy, każda liczyła około 50 osób. Jedna prowadziła na własny rachunek kopalnię, druga zakład wzbogacania. Produkt końcowy, koncentrat transportowano drogą do odległej huty. Stu niegdyś bezrobotnych górników uzyskało zatrudnienie, stu rodzinom zapewniono utrzymanie, okolica ożyła gospodarczo.

W rejonie występowania szmaragdów pracowało już wiele małych przedsiębiorstw. Brakowało im jednak maszyn do zdejmowania nadkładu, co ograniczało produkcję, a często zbyt strome ściany odkrywki, lub nieobudowane wyrobiska podziemne, czyniły pracę niebezpieczną. Zawały wyrobisk podziemnych czy obwały ścian przerywały wydobycie. Postanowiliśmy udzielić pomocy i stworzyć w rejonie ośrodek wynajmu maszyn, stację obsługi i skład paliw. Z kombinatów zrzeszenia otrzymano kilka używanych ładowarek kołowych, spychacze i równiarkę. Po wykarczowaniu drzew, splanowaniu i ogrodzeniu terenu, zbudowano bazę maszyn, używając do tego konstrukcje stalowe z nieczynnych kopalń. Zbudowano również kwatery dla operatorów i ślusarzy. Umocniono w rejonie drogi i rzeczne przeprawy. Stworzono kooperatywę. Za usługi maszyn pobierano od tych małych kopalń opłaty. Często zastawiały one część przyszłego utargu. Wydajne i szybkie zdejmowanie nadkładu prowadziło do większego wydobycia szmaragdów, a więc do większych dochodów tych małych kopalń. Prawie całkowicie zaniechano wydobycie podziemne, które uprzednio było alternatywą dla powiększenia odkrywki. Tak łączyły kopalnie rzemieślnicze cele społeczne z gospodarczymi.

W roku 1991 przeszedłem na emeryturę i opuściłem Zambię po 20 letnim pobycie.

Powyższe zdjęcie nasuwa refleksje o stosunkach rasowych w tamtym czasie i o ich transformacji. Stosunki pomiędzy „białymi” a „czarnymi” były napięte. Kierownictwo zambijskiego przemysłu było w latach siedemdziesiątych zdominowane przez Europejczyków. Z biegiem lat coraz więcej Zambijczyków kończyło studia, odbywało praktyki, nabywało doświadczenie i przejmowało ster w przemyśle. Pochodzące z czasów kolonialnych przywileje „białych” były stopniowo ograniczane. Rosło niezadowolenie, atmosfera stawała się napięta. Dwa obozy stały obok siebie, z niechęcią się tolerując jednak świadome, że są sobie potrzebne. Formalnie obowiązywała zasada zambianizacji, polegająca na obowiązku każdego białego aby wyszkolił swego zambijskiego następcę. Zambianizacja to cel polityczny, który często kolidował z realiami gospodarczymi. Postępujące zmiany etniczne zilustrować mogą trzy fotografie zawarte w tym opracowaniu. Na pierwszej z 1971 roku znajduje się w grupie kursantów kierownictwa tylko dwóch Zambijczyków. Zdjęcie z 1983 roku przedstawia kierownictwo Mpelembe Drilling Company. W 1991 roku żegnało mnie wyłącznie „czarne” kierownictwo ZCCM.

fot. arch. autora

Często spotykam się z pytaniem o powód tak długiego pobytu w Afryce. Otóż na początku była chęć wyjazdu z socjalistycznego kraju z jego ciasnotą i ograniczeniami. W Zambii zastałem przemysł wyposażony w nowoczesne maszyny i urządzenia, stosujący nowoczesne metody pracy. Praca zawodowa była ciekawa swą różnorodnością. Byliśmy dobrze wynagradzani. Zakładowa służba zdrowia była bardzo dobra. Mieszkaliśmy w dużych domach, otoczonych dużymi ogrodami. Kilkoosobowa służba pielęgnowała dom, ogród i samochody, otaczała opieką i lojalnością w nie zawsze przyjaznym otoczeniu. Afryka nas zauroczyła bogactwem przyrody, kolorami, i spokojem. Zaskoczył nas łagodny klimat zambijskiego płaskowyżu. Pomiędzy równikiem, a południowym równoleżnikiem słońce wschodziło około szóstej i zachodziło około osiemnastej regularnie przez cały rok z niewielkimi sezonowymi odchyleniami. Ta regularność napawała życie codzienne spokojem. Mieliśmy dużo wolnego czasu na sport, społeczną działalność, życie towarzyskie i podróże.

Moimi wspomnieniami próbuję wyrazić podziękowanie za wszechstronną wiedzę zdobytą w Akademii Górniczo-Hutniczej, dzięki czemu mogłem podejmować zadania w tak wielu dziedzinach górnictwa i bez trudności dążyć z postępem który przynosił czas.

Jan H. Słabik


Mój krótki życiorys

Urodziłem się w 1928 roku w Chorzowie. Ojciec był urzędnikiem miejskim, miał pięcioro dzieci, własny dom, duży ogród. Wakacje spędzano w górach. W tradycji była wierności kościołowi i lojalność wobec władz. Dwujęzyczność była normalnością To drobnomieszczańskie otoczenie, ten skromny dostatek stwarzały poczucie bezpieczeństwa i trwałości.

Wokół wieże szybowe, sąsiedzi byli górnikami, rodzice kolegów górnikami, własny dziadek był górnikiem na grofce, czyli na kopalni Chorzów, niegdyś Gräfin Laura.

Po pięciu latach szkoły powszechnej uczyłem się cztery lata w gimnazjum. Rok 1944 dał mi doświadczenie działań wojennych i ogromnych zniszczeń.

Gdy nastał pokój, zmieniły się stosunki społeczne. W 1946 roku wróciłem z wojny. Ojciec potrzebował mojej pomocy aby utrzymać liczną rodzinę. Podjąłem pracę na kopalni Prezydent w służbie mierniczej. Równocześnie uczęszczałem do wieczorowego gimnazjum i liceum. Maturę zdałem w 1949 roku, po czym zostałem studentem Akademii Górniczo-Hutniczej. Studiowałem trzy lata górnictwo podziemne i dwa dalsze projektowanie i budowę zakładów górniczych. Podczas studium magisterskiego pracowałem w niepełnym wymiarze godzin w Biurze Projektów Metali Nieżelaznych. W 1953 roku zgodziła się Basia, studentka slawistyki na UJ, wyjść za mnie. Po dwóch dalszych latach, w 1955 roku nastąpiło zdobywanie ostróg w Przedsiębiorstwie Robót Górniczych w Bytomiu, gdzie zacząłem pracę jako nadgórnik, a po pięciu latach zostałem tam naczelnym inżynierem. W 1962 roku przyjął mnie mgr inż. Jerzy Jaczewski, twórca Kopexu, do swego przedsiębiorstwa na stanowisko zastępcy dyrektora do spraw technicznych. Nastąpił siedmioletni okres poznawania szerokiego świata, górnictwa w świecie, różnorakich modeli kopalń, odmiennych stylów zarządzania.

W 1971 roku zatrudniłem się w Zambii, skąd po dwudziestu latach przeszedłem na emeryturę. Osiedliśmy z żoną w Neuss nad Renem w Niemieckiej Republice Federalnej. Kilka lat udzielałem się w służbie rzeczoznawców, Senior Experten Service, w Bonn.

Uprawiam nadal dużo sportu, gram golfa, regularnie pływam, jeżdżę na rowerze. Regularnie gramy z żoną w sportowego brydża, uczestniczymy w turniejach. Mam czas na literaturę, nie tylko fachową ale i piękną. Pozostaję w kontakcie z utworami współczesnych autorów angielskich, polskich, niemieckich.

W dobrym zdrowiu dopływam do „mety”.