Wspomnienia Michała Musiała – obecnie 102 latka
- Szczegóły
- Kategoria: numer 9
- 27 listopad 2012
najstarszego absolwenta AGH. Wspomnienia spisane w 2006 roku przez jego syna Jacka Musiała.
Po maturze w 1929 roku
pojechaliśmy na PWK do Poznania…
Mam już 97 lat i sprawia mi pewną trudność pamiętanie tego, co wczoraj planowałem na dziś. Łatwiej za to przychodzi mi sięgać pamięcią do zdarzeń z mojej młodości. Po kilku latach nauki w Gimnazjum w Miechowie, które to wspominam jako czas ostrej dyscypliny, wymagań i nie zawsze może obiektywnych profesorów, szczęśliwie, w 1929 roku zdaliśmy maturę. Była to dziesiąta rocznica niepodległości Polski. W tym czasie odbywała się w Poznaniu Wystawa Powszechna.
Dyrektor naszego Gimnazjum w Miechowie, profesor Tadeusz Lech, zorganizował wycieczkę na Powszechną Wystawę Krajową (PWK) do Poznania, zabierając ze sobą maturzystów, wybranych uczniów innych klas i orkiestrę szkolną. Dla nas, młodzieży pochodzącej z bardzo zaściankowego miasteczka i okolicznych wiosek, było to przeżycie ogromne, jakim dziś pewnie byłaby podróż do Paryża. Jechaliśmy w specjalnie wynajętym, osobowym wagonie kolejowym. Podróż do Poznania przebiegała przez Katowice. Na pewnym odcinku pociąg przejeżdżał przez terytorium Rzeszy Niemieckiej, gdyż nie wybudowano wtedy jeszcze pełnej sieci kolejowej w granicach Niepodległej Polski.
Wystawa trwała od maja do września 1929 roku. Poprzedził ją trzyletni okres przygotowań pod protektoratem profesora Ignacego Mościckiego, prezydenta RP i przy honorowym udziale marszałka Polski – Józefa Piłsudskiego. Na wystawie zaprezentowano bogaty już dorobek z okazji 10-lecia istnienia odrodzonego Państwa Polskiego po 150 latach niewoli i po zwycięstwie nad bolszewikami w 1920 roku (walczyli moi, o kilka lat zaledwie starsi koledzy, także kilku znanych mi starszych uczniów miechowskiego gimnazjum), kiedy to naród się zjednoczył i w nieprawdopodobny sposób powstrzymał pochód komunistów na zachód, chcących tam zasiać rewolucję. Okres wakacyjny sprzyjał zwiedzaniu wystawy przez młodzież szkół średnich i wyższych, żądnych wiedzy w zakresie postępu technicznego i kulturalnego. Nauczyciele i profesorowie całej Polski szczerze sprzyjali temu, będąc świadomi wartości niepodległości kraju. W pamięci pozostali mi śląscy przemysłowcy, prezentujący (głównie we Wieży Górnośląskiej) swoje wyroby i półwyroby metalowe. Poznańska fabryka Cegielskiego oferowała maszyny rolnicze i metalowe narzędzia rolnicze i ogrodnicze. Jacyś przedsiębiorcy prezentowali narzędzia kowalskie i warsztatowe. Z działu rolniczego utkwiły mi w pamięci maszyny i wyroby przemysłu tytoniowego (wtedy jeszcze papierosy podobno nie szkodziły). Nowe ule i narzędzia pszczelarskie. Był przemysł zapałczany. Były alkohole w butelkach różnego kształtu. Był przemysł tekstylny, z którego pamiętam tylko piękne, różnokolorowe tkaniny. Byli też artyści ze swoimi obrazami w Pałacu Sztuki. Prezydent Mościcki, sławny już z uruchomienia fabryki nawozów azotowych w Chorzowie, przedstawiał schematy swoich wynalazków. Oprócz nas na wystawie było mnóstwo zwiedzających (wystawę, jak się później dowiedziałem, zwiedziło 4,5 miliona obywateli, a na wystawie, ale w innym terminie, zginęło w nieszczęśliwym wypadku 2 Miechowian, w tym jeden znany mi osobiście). Kiedy ktoś z naszej miechowskiej grupy zwiedzających się zagubił, punktem orientacyjnym była charakterystyczna budowla blisko wejścia na wystawę. Oprócz kilku odznak z wystawy, zachowało się u mnie jedno zdjęcie kilku maturzystów, wykonane przed wspomnianym budynkiem na wystawie.
Na zdjęciu, jako około dwudziestolatkowie wyglądamy bardzo poważnie, w czapkach z daszkami lub w kapeluszach, zwykle pożyczonych na wycieczkę od swoich ojców.
W czapce z daszkiem po lewej: Zygmunt Cieślik (po ukończeniu seminarium duchownego w Kielcach otrzymał pracę duszpasterską w Jędrzejowie, zginął jako ksiądz na początku II Wojny Światowej z rąk hitlerowców). W białym płaszczu – kolega Stanisław Winczewski (po wojnie aktor teatralny i filmowy, grywał w teatrze w Katowicach). Za nim, w czapce, kolega Stefan Czapla (mgr inż. górniczy, po wielu latach praktyki w kopalniach został dyrektorem Urzędu Górniczego w Kielcach, zmarł przed 2000 rokiem). Obok kolegi Winczewskiego, niższy, w kapeluszu i okularach – kolega Stefan Michalski, następny, z opuszczonymi rękami – kolega Czesław Olaszewski, a kolejny, z założonymi dłońmi – Stanisław Fortuna (harcerz, osiedlił się we Wrocławiu). Obok, w jasnym płaszczu, kapeluszu i ciemnym krawacie, autor tego opisu – Michał Musiał. Ostatni w pierwszym rzędzie, w ciemniejszym płaszczu i jasnym kapeluszu – Kazimierz Kaczkowski. Pomiędzy M. Musialem i K. Kaczkowskim wysunął się do przodu kolega Stanisław Kędracki (pochodzący z rodziny farmaceutów, mgr inż. leśnik, pracował w województwie śląskim). Pomiędzy S. Kędrackim i autorem – M. Musiałem, z tyłu, w czapce z daszkiem – kolega Wacław Kownas (ukończył studia prawnicze w Krakowie, oficer Wojska Polskiego, zginął na Zachodzie w Belgii w 1944 lub 1943 roku, trafiony podczas przelotu pojedynczego samolotu, przed którymi, zgodnie z instrukcją, nie należało wówczas kryć się w schronach). Z tyłu, obok Wacława Kownasa, w czarnym płaszczu i czarnym kapeluszu, kolega Edward Zboroń (inżynier leśnik, zginął od kuli nieprzyjacielskiej, jako partyzant w czasie ucieczki przed aresztowaniem). Pomiędzy Czesławem Olaszewskim i Stanisławem Fortuną i nieco za nimi – kolega Kazimierz Muszyński, z tyłu, między głowami Olaszewskiego i Muszyńskiego, bez czapki – kolega Alfred Jelonkiewicz (pochodził z Proszowic, oficer, służył w Armii Polskiej na Zachodzie) i nieco poniżej, w kapeluszu – kolega Jerzy Dotkiewicz. Między Michalskim i Olaszewskim, w czapce z daszkiem, widoczna twarz kolegi Jana Nurkowskiego (zginął w 1944 roku). Opuszczając wystawę odjeżdżaliśmy z szacunkiem dla jej twórców i organizatorów, dla władz miasta Poznania i Rządu Polskiego. Przeżycia z wystawy pogłębiły w nas świadomość polityczną i narodową. Wyjeżdżaliśmy pełni wiary w lepszą przyszłość i siłę naszej Polski..., czego tak bardzo brakuje dzisiejszej młodzieży.
Po wielu latach znalazłem też pamiątki – odznakę i medal sprzed 77 lat. Medal wyraża mądrość, o jakiej od tamtych czasów Polacy dwukrotnie zapominali: „Cześć Obywatelowi popierającemu przemysł krajowy”. Zaraz po II Wojnie Światowej, coś innego nam, wykształconym Polakom wmawiali agitatorzy komunistyczni, którzy przeszli krótkie „dokształcenie” na Wschodzie, a ostatnio kilka lat temu – inni, którzy chyba tylko w swojej naiwności przeszli krótkie „dokształcenie” w innych krajach. Mnie, starego inżyniera i Polaka krew zalewa kiedy wprawdzie błyskotliwy, młody i ambitny doradca Premiera w programie telewizyjnym „Plus-Minus” (w jednym z lepszych dziś telewizyjnych programów ekonomicznych!… bo w innym programie – „Prosto w oczy”, pewna dyletantka uważa siebie za autorytet nawet w dziedzinie ekonomii) zapewnia, że jedynie słuszna ekonomia, to kupowanie za granicą czegoś o grosz taniej niż w kraju. A ja go zapytam: jeśli ty masz sklep, a twój brat ma np. piekarnię, zaś dostawca z Chin proponuje stałe dostawy równej jakości chleba tańszego o kilka groszy, to należy zrezygnować z dostaw od brata – Polaka? Według spłyconej ekonomii Pana doradcy, tak należałoby zrobić…, ale wtedy, Panie doradco, musi Pan wziąć swojego brata, jego rodzinę, a może i pracowników na swój garnuszek, co kosztuje wiele, wiele więcej… Przed wojną, współistniejąc i współpracując, obiektywnej ekonomii uczyli nas doświadczeni przedsiębiorcy, w tym życzliwi polscy Żydzi, wśród których też miałem kolegów. Po komunistycznym praniu mózgów można nam wmówić wszystko, nawet może się udać kolejne pranie mózgów. Mam nadzieję, że mieszkańcy Polski znów kiedyś zmądrzeją, ale ja już tego chyba nie doczekam. Pozwalam sobie dziś na otwartą krytykę tego co oficjalne, bez obaw, że ktoś mi zablokuje karierę… gdyż mam już 97 lat i na mnie czekają już gdzie indziej.
Jako 97-latek już z trudem chodzę, więc oglądam telewizję i czytam prasę. Próbuję zrozumieć, dlaczego pewne siły w TV próbują antagonizować różne narodowości w Polsce. Np. jeden ze znanych polityków SLD, podobno z wykształcenia historyk, w programie „Prosto w oczy”, z wtórującą mu redaktorką, próbowali wmówić widzom, że przed wojną na porządku dziennym były w szkołach „żydowskie getta ławkowe”. A ja z całą stanowczością stwierdzam, że ani w miechowskim gimnazjum, ani wcześniej, w szkole powszechnej, ani później na studiach w Krakowie, taka dyskryminacja nie miała miejsca. Owszem, w szkole powszechnej i pierwszych klasach gimnazjum istniała, ale tak zwana „ośla ławka”. Gdy ja nie przygotowałem się do lekcji, też zdarzyło mi się do niej trafić. Ale, żeby znany polityk, który przed wojną mógł co najwyżej zacząć chodzić do szkoły, a redaktorka – blondynka, która, w ocenie mojego słabego wzroku, raczej nie pamięta czasów przed II Wojną Światową, twierdzili, że to była zwykła praktyka, to zachęcam tego polityka, aby zamiast mieszać młodemu pokoleniu w głowach, szukać dziury w całym i wzbudzać sztuczne konflikty – zapoznał się z historią Polski (służę biblioteką). Bo ten polityk pomylił sobie chyba nazwę ławki, w której go pewnie często sadzano.
Mnie jeszcze w latach dwudziestych uczono na historii, że kiedy przed rozbiorami Polski, „życzliwi” sąsiedzi ze wschodu i z zachodu chcieli doprowadzić Polskę do zniszczenia, rękami przekupnych polskich posłów zaczęli wyszukiwać nieistniejące zatargi i antagonizować ze sobą społeczności w Polsce. Robili to w kraju najbardziej wówczas tolerancyjnym w Europie i w dużej mierze się to udało, odnosząc sukces w postaci kolejnych rozbiorów (w historii – obydwaj sąsiedzi Polski zapisali się najbardziej represyjnie lub krwawo wobec innych narodowości, szczególnie żydowskiej). A, co widzę w dzisiejszej TV? Telewizja i inne media, żerując na najbardziej chyba prymitywnych lub naiwnych jednostkach, celuje w wyszukiwaniu nieistniejących lub eksponowaniu marginalnych problemów i wszelkimi sposobami stara się antagonizować ze sobą polskie społeczeństwo. Służą temu niektórzy politycy (historia, która lubi się powtarzać!) i kilkoro hałaśliwych dziennikarzy/rek. Służą też temu podjudzające wydawnictwa w języku polskim, nie trudno zgadnąć – finansowanych zapewne z ościennych krajów. W ostatnim dziesięcioleciu, częściowo się to tym mediom udaje, podobnie, jak to miało miejsce ponad 200 lat temu, tuż przed rozbiorami. Wszystko chyba po to, aby sąsiedzi mogli upomnieć się potem o prawa tych wszystkich, jakoby prześladowanych mniejszości: religijnych, narodowych, seksualnych. W gimnazjum miechowskim było nie do pomyślenia (nikomu nawet na myśl nie przyszło), aby wypomnieć któremuś koledze jego pochodzenie, uczyliśmy się wspólnie i bawiliśmy wspólnie.
Gdy przywołuję historię: „200 lat temu”, może się to komuś wydać sięganiem do „zamierzchłej przeszłości”. Ale ja mam inną miarę czasu. Lat mam prawie 100 (Michał Musiał ma dzisiaj 102 lata – przyp. red.).
(Ojciec Michała – Jan Musiał – w 1918 roku był jednym z Fundatorów Gimnazjum w Miechowie.)
Michał Musiał, magister inżynier metalurg, autor tych wspomnień, urodził się w 1909 roku w Swojczanach. Tam ukończył szkołę powszechną, następnie Gimnazjum w Miechowie, a studia wyższe w Akademii Górniczo-Hutniczej (początkowo Akademii Górniczej) w Krakowie. Pracował jako inżynier w kilku hutach (od 1937 w Hucie „Pokój”), następnie jako redaktor naukowy w Wydawnictwie „Śląsk” w Instytucie Metalurgii Żelaza i w Głównym Instytucie Górnictwa. Autor i współautor książek o tematyce hutniczej i górniczej oraz kilkudziesięciu artykułów profesjonalnych i kilkaset recenzji innych publikacji.