Pamięć o tym nie może zaginąć
- Szczegóły
- Kategoria: numer 6
- 08 czerwiec 2011
Karol Tendera w niemieckich obozach koncentracyjnych spędził dwa i pół roku. Zaznał piekła Auschwitz-Birkenau, kilka razy był na krawędzi śmierci. Dziś stara się, by pamięć o przerażających wojennych wydarzeniach nie zniknęła.
Urodził się prawie 90 lat temu, 7 lipca 1921 roku w Krakowie. Rodzina – ojciec muzyk grający na skrzypcach, matka malarka pochodzenia węgierskiego – mieszkała przy ul. Wieczystej. Młody Karol chodził do szkoły powszechnej im. św. Mikołaja przy ul. Lubomirskiego. Gdy nastała okupacja trafił do szkoły zawodowej przy ul. Krupniczej, gdzie chciał uczyć się fachu spawacza. Stamtąd pewnego wiosennego dnia 1940 roku został wywieziony na roboty przymusowe do Niemiec. – Podczas zajęć w warsztatach dyrektor szkoły wyczytał nazwiska około trzydziestu uczniów, następnie zakomunikował nam, że pojedziemy do Niemiec do pracy. Przed szkołą czekały już niemieckie samochody – wspomina pan Karol. Wylądował w Hanowerze, w fabryce samolotów Hannoversche Flugzeugwerke. Razem z innymi młodymi Polakami dźwigał części uszkodzonych samolotów, naprawiał je, czyścił silniki. Praca była ciężka, otępiająca i słabo płatna. W dodatku z czasem miasto zaczęło być regularnie bombardowane przez alianckie lotnictwo, więc perspektywa śmierci od bomby lub pod gruzami stawała się nader realna. Zachęcony przykładem kolegi, który zbiegł i szczęśliwie dotarł do kraju, pan Karol również zdecydował się na ucieczkę. Za zaoszczędzone pieniądze kupił w mieście elegancki granatowy płaszcz, kapelusz i buty, by wyglądać jak najbardziej z niemiecka, i pewnej majowej niedzieli 1942 roku wsiadł do pociągu jadącego do Katowic. Zatrzymany przypadkowo w Opolu trafił do przymusowej pracy w restauracji na dworcu we Wrocławiu. – Przesłuchiwany na posterunku policji skłamałem, że jadę szukać pracy u bauera, bo w Generalnej Guberni krucho z zatrudnieniem. Niemcy uwierzyli i chwała Bogu, bo za ucieczkę groziło więzienie, a nawet śmierć – opowiada. Z Wrocławia uciekł po paru miesiącach i tym razem pomyślnie udało mu się dostać się do Krakowa.
Zatrudnił się w małym sklepiku przy ul. św. Tomasza, pomagał nosić towar, sortować, rozpakowywać. Cieszył się z wolności, spotkań z dawno niewidzianym ojcem, zakochał się nawet w spotkanej przypadkowo dawnej znajomej. Sielanka nie trwała długo, 19 stycznia 1943 r. został aresztowany w miejscu pracy i przewieziony najpierw do siedziby gestapo przy ul. Pomorskiej, a potem do więzienia przy Montelupich. Nie pytano go o ucieczkę z robót przymusowych, lecz usiłowano wydobyć przyznanie się do znajomości z jakimś nieznanym mu księdzem. Przeszedł brutalne śledztwo połączone z biciem, pobyt w zatłoczonej celi i kilkakrotne selekcje do rozstrzelania. 5 lutego 1943 roku w grupie trzydziestu siedmiu aresztowanych został załadowany na ciężarówkę i przewieziony w nieznane miejsce. Gdy ich wyładowano ujrzeli bramę z napisem „Arbeit macht frei”. Tak 22-letni Karol Tendera znalazł się w obozie koncentracyjnym Auschwitz. Na lewym przedramieniu wytatuowano mu numer 100 430.
Pierwsze trzy tygodnie w obozie spędził w Bloku 8 A, zwanym blokiem kwarantanny. Tam poznawał obozowe zasady i realia. Nowi więźniowie każdego ranka poddawani byli wyczerpującym ćwiczeniom polegającym na bieganiu, skakaniu i toczeniu się po ziemi. Starsi i słabsi nie wytrzymywali tempa, spóźniali się, upadali, co narażało ich na razy kapów i esesmanów. Ci, którzy opadli z sił byli dobijani. Piętnastu chłopców z nowego transportu, wśród nich pan Karol i poznany jeszcze na Montelupich Władek Krok z Krakowa, wybranych zostało do eksperymentów medycznych przeprowadzanych w obozowym szpitalu. Dano im tam jakiś zastrzyk, po którym pojawiła się gorączka, dreszcze i potworne osłabienie. Z piętnastu zainfekowanych przeżyło ośmiu.
Po chwilowej rekonwalescencji młody Tendera odesłany został na blok, a stamtąd do obozu w Brzezince. – O ile w Auschwitz było ciężko, to w Brzezince było prawdziwe piekło. To był obóz śmierci, tam gazowano i palono ludzi. Mieszkaliśmy w zapuszczonych barakach bez sufitu, ze szparami w dachu, przez które kapał deszcz, bez sanitariatów, bez łaźni, ze szczurami – mówi. Trafił do komanda pracującego przy rozładowywaniu z wagonów drewnianych części baraków. Wielkie elementy (o długości 5–6 m i szerokości 4 m), często namokłe deszczem, były potwornie ciężkie, do krwi obcierały ramiona, zginały kręgosłupy. Tam pan Karol był świadkiem przejmującej sceny selekcji świeżo przybyłego transportu belgijskich Żydów. Silne osoby skierowano do obozu do pracy, dzieci oddzielono od matek, a następnie kazano im przechodzić pod rozciągniętym na pewnej wysokości sznurkiem. Jak wyjaśnił Tenderze jeden z więźniów komanda, Żyd o dłuższym stażu w obozie, te mniejsze kierowano od razu do gazu, tym większym na jakiś czas darowano życie. – Tak zginęła moja córeczka. Miała pięć lat – dodał.
– Potrafi pan sobie to wyobrazić? Potworna scena, płakaliśmy wszyscy. Wielu z nas straciło tego dnia wiarę w Boga. Pytaliśmy, gdzie był w tej chwili Bóg Wszechmogący? – mówi dziś pan Karol.
Wycieńczony ciężką pracą i słabym wyżywieniem, przygnębiony warunkami Tendera zachorował na biegunkę. Po chwilowym pobycie w szpitalu (który okazał się raczej umieralnią niż lecznicą) wrócił do swojego baraku, gdzie opieką otoczył go Władek Krok, kurując opatentowanym przez więźniów sposobem – spalonym na węgiel chlebem. Niestety, brak wiary w przyszłość i ogólne osłabienie sprawiło, że młody Karol zaczął tracić siły, mizernieć i niknąć w oczach. Zmienił się w obozowego „muzułmana”, człowieka-widmo szykującego się na śmierć. – Wydawało mi się, że nie ma dla mnie ratunku. Myślałem, że któregoś dnia pójdę na druty i skończę ze sobą – wyznaje. Podczas jednej z selekcji został uznany za niezdolnego do pracy i przeznaczony na śmierć. Wiedziony jakimś dziwnym instynktem wyślizgnął się z baraku, przemknął na zewnątrz i przy pomocy Władka Kroka przez okno wdrapał do izby, w której czekali pozytywnie zweryfikowani. Udało mu się też trafić z powrotem do obozu w Auschwitz, gdzie panowały znacznie lepsze warunki niż w Brzezince. W obozowym szpitalu zaopiekowali się nim pracujący tam Polacy Staszek Głowa i dr Władysław Fejkiel. Podleczony, rozpoczął pracę w komandzie Gleisbau budującym tor kolejowy nad rzeką Sołą. Ta praca również była ponad jego siły, Karol poprosił więc o pomoc dr. Fejkla. Dzięki jego wstawiennictwu został porządkowym sali w bloku 3A. Utrzymywał czystość, pilnował prawidłowego ułożenia koców na pryczach, zamiatał, zmywał podłogi. Sytuację poprawiła dodatkowo paczka żywnościowa otrzymana od brata. Niestety, w obozie nic, co dobre nie może trwać wiecznie. Za drobne przewinienie (blokowy zaskoczył go, gdy w ciągu dnia spał na jednej z prycz) Karolowi groziło przeniesienie do karnego komanda, a stamtąd mogło już nie być powrotu… Zdesperowany udał się po pomoc do prominentnej w obozie postaci: Franciszka Nierychły, dyrygenta obozowej orkiestry i jednocześnie szefa więziennej kuchni. Nierychło – służalczy wobec Niemców i wymagający wobec współwięźniów – był przedwojennym znajomym ojca Karola. Razem grali w orkiestrze wojskowej, a później w przedstawieniach operetkowych w Krakowie. Słysząc nazwisko Stanisława Tendery Nierychło rozpromienił się i życzliwie wysłuchał próśb młodzieńca. Używając swoich wpływów załatwił przeniesienie go do pracy w kuchni. W warunkach obozowych było to jak złapanie pana Boga za nogi – spokojna praca pod dachem, w cieple, wśród życzliwych ludzi, no i z dostępem do dużej ilości jedzenia!
Gdy Karol okrzepł na nowym stanowisku, poznał panujące tam zwyczaje i pracujących tam ludzi, dwaj znajomi współwięźniowie Kazimierz Szelest i Feliks Włodarski zaproponowali mu przystąpienie do obozowej konspiracji. Do jego obowiązków należało organizowanie i przekazywanie żywności osobom wskazanym przez organizację, a także dożywianie więźniów chorych i słabych. Organizowanie żywności polegało na jej podkradaniu z obozowego magazynu, co było o tyle łatwe, że jego intendentem był sam Włodarski. Dopiero po jakimś czasie pan Karol dowiedział się w sekrecie od Kazka Szelesta, że tajna organizacja, do której należy założona została w 1940 roku przez rotmistrza Witolda Pileckiego.
Jesienią 1944 roku Karol Tendera w liczącym 300 osób transporcie został wywieziony z Oświęcimia do filii obozu koncentracyjnego Flossenbürg w czeskich Litomierzycach. Pierwszej nocy, namówiony przez kolegę, zdecydował się na ucieczkę. Nie zdążyli uciec zbyt daleko – w lesie złapali ich niemieccy myśliwi z psami. Za próbę ucieczki wymierzano karę śmierci, oni jednak uniknęli jej dzięki niemieckiemu respektowi dla przepisów. Więźniowie uciekli przecież przed ogłoszeniem regulaminu obozowego, nie mieli więc świadomości co im grozi za taki czyn… Skończyło się na karze chłosty. W Litomierzycach pan Karol doczekał 1945 roku i końca wojny. – 8 maja na apel wieczorny przyszedł komendant obozu esesman Panicke i zakomunikował nam, że od jutra jesteśmy wolni i możemy wrócić do domów. „Starajcie się wybierać jak najkrótszą drogę” – dodał i poszedł. Nie bardzo mogliśmy w to uwierzyć, ale następnego dnia wieżyczki strażnicze były puste, a brama otwarta – opowiada Tendera. Tego samego dnia do obozu wmaszerował pierwszy oddział Armii Czerwonej.
Po powrocie do Krakowa pan Karol skończył naukę w technikum budowlanym oraz elektrycznym i podjął pracę w firmie działającej w branży wapienniczej. Później skończył studia na Wydziale Metalurgicznym AGH i pracował w kilku innych przedsiębiorstwach. Na emeryturę przeszedł w 1978 roku. W 2008 roku napisał wydaną przez Wydawnictwo Jagiellonia książkę pt. Polacy i Żydzi w KL Auschwitz 1940–1945, w której opisał swoje wojenne przeżycia. Mimo prawie 90 lat działa na rzecz podtrzymywania pamięci o hitlerowskich obozach zagłady i polsko-niemieckiego pojednania. 27 stycznia tego roku uczestniczył w obchodach 66. rocznicy wyzwolenia obozu KL Auschwitz. Jego książkowe wspomnienia służą młodym ludziom jako materiał pomocniczy przy pisaniu egzaminu maturalnego.
• Paweł Stachnik
tekst ukazał się w „Dzienniku Polskim – Dziennik Seniora” 12.03.2011
Książkę Polacy i Żydzi w KL Auschwitz 1940–1945 można nabywać kontaktując się z autorem pod nr tel. 501 145 771.