Akademia Górniczo-Hutnicza a tradycje uniwersyteckie Krakowa
- Szczegóły
- Kategoria: numer 3
- 02 listopad 2010
Odczyt wygłoszony w auli Collegium Novum Uniwersytetu Jagiellońskiego podczas pierwszej części uroczystego posiedzenia Senatu AGH.
Gdy w czternastowiecznym Krakowie rodziło się z królewskiej fundacji Studium Generale, pierwsze na północ od Karpat, nie do wyobrażenia było pomieszczenie w nim nauk, które dziś stanowią kanon nauczania w Akademii Górniczo-Hutniczej. Wykładano matematykę i fizykę, ale geologia czy mineralogia, nie wspominając już nawet teorii budowy maszyn lub hutnictwa, nie mieściły się zupełnie w średniowiecznej hierarchii nauk uniwersyteckich, której podstawą był Arystoteles, a zwieńczeniem – święta teologia. Artes liberales – sztuki wyzwolone, szlachetny przedmiot nauczania uniwersyteckiego – już od starożytności przeciwstawiano sztukom mechanicznym, których uprawianie pozostawiano ludziom wysiłku fizycznego.
A jednak, w ciągu kilku setek lat, które dzieliły tamten czas od wieku XX, pojawiali się w uniwersytecie krakowskim profesorowie i studenci podejmujący w swej twórczości teoretycznej oraz pracach praktycznych wątki i tematy dziś realizowane w AGH. Ich osobista intuicja badawcza i cywilizacyjne potrzeby społeczeństwa były powodem tych nieortodoksyjnych poszukiwań, wprowadzających w obręb kultury uniwersyteckiej rzeczy, których wagę miał docenić dopiero przyszły nowoczesny wiek technologiczny.
Najpierw, więc, kopalnie i huty znajdujemy w twórczości ludzi uniwersytetu jako temat poetycki, podejmowany jedynie z racji humanistycznych ambicji literackich, adresowany do czytelników spoza uczelni, a «uczony» tylko o tyle, że ujęty w uczonym języku, czyli po łacinie. Laurentius Corvinus (Raabe), Ślązak wykładający w Krakowie u schyłku XV wieku, w bardzo patriotycznej i wzniosłej Odzie safickiej o Polsce i jej stolicy Krakowie, opiewał złoża kruszców i przemyślne urządzenia kopalni w Wieliczce. Inny przybysz ze Śląska, Adam Schroeter, studiujący tu w połowie XVI wieku, wśród wielu wierszy mających mu pozyskać laski bogatych mecenasów, wydał też dedykowany królowi Zygmuntowi I poetycko-historyczny opis szybów wielickich, unaukowiony na modłę epoki motywami z mitologii antycznej oraz filozoficzno-przyrodniczą refleksją o pochodzeniu soli. Humanistyczni intelektualiści patrzyli na opiewane obiekty górnicze z zewnątrz, przez pryzmat klasycznej erudycji i estetyki. Techniczne tajniki pracy hutników czy górników należały do zupełnie innej sfery, znojnego i nieuczonego świata rzemiosł i kunsztów.
Nauki praktyczne, takie, które matematykę, jedną z uznanych wiedz uniwersyteckich, pozwalały zastosować do potrzeb życia gospodarczego i obronności, pojawiły się w nauczaniu uniwersyteckim na początku XVII wieku. W tym czasie szczególną specjalnością matematyków krakowskich stała się geometria. Z razu – Geometria to jest miernicka nauka, jak tłumaczył tytuł jeszcze szesnastowiecznego dzieła profesora Stanisława Grzebskiego – przydatna była głównie po to, by mierzyć łany, wieże „albo co innego wysokiego, albo dalekość jaką, na przykład kiedy by chciał wiedzieć, jako daleko do zamku przez błoto, albo przez wodę”. Ale już niedługo po Grzebskim, inny wybitny krakowski matematyk, profesor Jan Brożek, nie poprzestając na miarach ziemi, zszedł wraz z doktorem Wawrzyńcem Świczkowiczem ze Skawiny, absolwentem uniwersytetu, w podziemia kopalni wielickiej, wtedy najważniejszego i najzyskowniejszego dla gospodarki państwa przedsiębiorstwa wydobywczego, by dokonać tam potrzebnych pomiarów. Dwa światy – teorii i praktyki – na moment przybliżyły się do siebie znacząco.
Kolejny krok na tej drodze postawili intelektualiści polskiego Oświecenia. Pierwszy był biskup krakowski Andrzej Stanisław Załuski, jeden z najrozumniejszych dostojników Kościoła i państwa polskiego w połowie wieku XVIII. Jako kanclerz uniwersytetu, wymarzył sobie jego reformę, którą postanowił zacząć od matematyki, uznawanej w tamtej epoce za fundament nauk. Bardzo mu się nie podobało, że krakowska matematyka „pod same uleciała niebiosa” – jak się wyraził. Miał tu pewnie na myśli sławetne prognostyki astrologiczne, których układaniem zajmowano się w Krakowie w kręgach uniwersyteckich jeszcze od średniowiecza. Aby ukrócić ten zyskowny bo pokupny proceder, biskup pozwał nawet jednego z autorów takich „dzieł” przed swój sąd konsystorski, zarzucając mu szerzenie zabobonów. Wezwał uniwersytet do stworzenia specjalnego kursu matematyki i fizyki, i gotów był opłacić koszt tego przedsięwzięcia. W jego ramach miano nauczać matematyki stosowanej, czyli między innymi mechaniki, statyki, hydrostatyki, pirotechniki i hydrauliki, oraz fizyki eksperymentalnej, której przedmiotem, wśród innych, byłoby badanie „ziemi i rzeczy podziemnych”. Nie przypadkowo pojawił się w tym projekcje postulat badania ziemi. Kanclerz uniwersytetu był bodajże największym i najskuteczniejszym promotorem rozwoju hutnictwa i górnictwa w Polsce tamtej doby. W swych dobrach biskupich zakładał wielkie piece, fabryki żelaza, blachy i innych wyrobów żelaznych. Jak pisał jego admirator, ksiądz Hugo Kołłątaj, „do czasu Załuskiego Polska, tak bogata w miny żelazne, ciągnęła ten tak potrzebny towar ze Szwecji, on pierwszy wzbogacił kraj tak potrzebnym kruszcem, zachęcił swym przykładem wielu właścicielów do zakładania owych kuźni, które w przeciągu lat kilkudziesięciu rozmnożyły się po województwach sendomirskim i krakowskim, a później w Sieradzkiem i na Litwie, tak dalece, że nie tylko surowy, ale i przerabiany żelazny towar z Polski do obcych krajów zaczął wychodzić”. Dla tych i dla podobnych przedsięwzięć w zakresie wydobycia srebra i ołowiu, biskup–kanclerz sprowadzać musiał specjalistów z krajów niemieckich, głównie z Saksonii, i dlatego tak parł, aby uniwersytet zaczął kształcić własne kadry, szczególnie w dziedzinie mineralogii. Miał ku temu już upatrzonego człowieka, w osobie Marcina Świątkowskiego, magistra uniwersytetu krakowskiego, który w dziele Prodromus Polonus (1765) zapowiadał skierowanie krakowskiej myśli naukowej ku badaniu rzeczywistości materialnej i ku szukaniu metod naukowych pomocnych ludziom zmierzającym do ujarzmienia przyrody. Spodziewano się ponadto, że właściciele kopalni i manufaktur zakładanych w Polsce – bo zapoczątkowany przez Załuskiego i zaprzyjaźnioną z nim rodzinę Małachowskich rozwój hutnictwa i kopalnictwa trwał – zechcą wówczas wysłać swych synów na nauki do uniwersytetu, by mogli oni orientować się w sprawach ważnych dla dochodowości ich majątków. A na spadek frekwencji synów szlacheckich uczelnia krakowska bardzo w tym czasie narzekała. Przekierunkowanie nauki uniwersyteckiej ze spraw niebieskich na sprawy podziemne nie udało się jednak temu wybitnemu erudycie i mecenasowi nauk. Zmarł przed ukończeniem debat profesorskich nad jego projektem. Najwybitniejsze dzieła polskie tej doby, odnoszące się do spraw hutnictwa i kopalnictwa – Nauka o gatunkach i szukaniu rudy żelaza oraz Opisanie polskich żelaza fabryk, oba pióra księdza Józefa (w zakonie: Kazimierza) Osińskiego, pijara – powstały poza obszarem oddziaływania uniwersytetu.
Idea podniesiona przez Załuskiego nie zanikła i wnet podjął ją na nowo profesor Jan Chrzciciel Jaśkiewicz, z pochodzenia Ormianin polski. Reorientację tak gorąco popierał ówczesny reformator uczelni i rektor, Kołłataj, że zlecił Jaśkiewiczowi odbycie praktycznej podróży „fizjograficznej” po Krakowskiem i Sandomierskiem w celu zdobycia praktycznej orientacji w nowym przedmiocie nauczania. Postanowiono przy zakładaniu Kolegium Fizycznego, w ramach reformy kołłątajowskiej, że profesor historii naturalnej, którym został Jaśkiewicz, będzie zajmował się jednym z trzech „królestw natury” to jest mineralnym, a za dodatkową pensję będzie wykładał metalurgię. Z kolei profesor innej projektowanej katedry ekonomii miał wykładać „użycie minerałów do ekonomii i handlu”. Małopolska w tym czasie dawała Polsce blisko 88 procent produkcji żelaza, dostarczała miedzi, srebra i ołowiu, na tej bazie starano się rozwinąć przemysł hutniczy. Biorąc to pod uwagę Komisja Edukacji Narodowej chciała, aby Jaśkiewicz wykształcił fachowców zdolnych zarówno do prowadzenia badań geologicznych, jak i pokierowania pracami technicznymi w przemyśle górniczo-hutniczym. Wszystko było na dobrej drodze. Jak wynika z prospektu wykładów Jaśkiewicza, wyjaśniał on studentom „wydobywania metalów używane sposoby”, tłumaczył i ilustrował doświadczeniami „sposób probowania kruszców drogą suchą i sposób wytapiania ich w wielkich robotach na metale i pół-metale”. Na uroczystym i specjalnym wykładzie 25 czerwca 1787 roku w Sali Jagiellońskiej Collegium Maius w obecności samego króla Stanisława Augusta i prymasa Michała Poniatowskiego, charakteryzował Jaśkiewicz złoża kopalniane Polski, mówił o rudach Gór Świętokrzyskich i pokładach siarki, tłumaczył, jakie wielkie dobra mogą stać się udziałem państwa, gdy uniwersytet zajmie się nauką, która da „poznanie produkcji ziemi swojej” i domagał się, aby „chemiczne i metalurgiczne laboratoria wielkimi nakładami z tej przyczyny założone i utrzymywane” były. Jednak pech jakiś zawisł nad tymi planami, bo Jaśkiewicz dosyć szybko wycofał się z uczelni, preferując prywatną posadę zamiast uniwersyteckiej. Jako zarządca kopalni węgla kamiennego w Siewierzu też zresztą nie wykazał się wytrwałością, mimo niewątpliwego zapału, co jego przyjaciele tłumaczyli zbytnią „słodyczą” charakteru.
W tym czasie kolejnym, po Kołłątaju, rektorem uniwersytetu został Feliks Oraczewski. I on interesował się górnictwem, ale miał do niego, podobnie jak do nauki, stosunek cokolwiek zbyt praktyczny. Gdy król Stanisław August powołał go do Komisji Kruszcowej, niezadowolony z wysokości płacy, nie chciał nawet jechać do Warszawy, gdzie komisja ta pracowała, tłumacząc się nieco zawile, że woli przebywać w Krakowie, bo tu życie tańsze, a do terenów obfitujących w bogactwa kopalniane bliżej. Odbył za to dwukrotnie podróże studyjne do Niemiec, Belgii, Francji i Austrii dla poznania tamtejszego górnictwa. W liście do króla przysłanym z Paryża donosił, że się nawet zapisał na „kurs fizyki i chimii metalurgicznej” i „te wiadomości nierozdzielne z kopalnią” stara się poznać „tyle, ile pojętność i pamięć cokolwiek już przytępiona pozwoli” (1783). Już samo to wyznanie mówi wiele o Oraczewskim, który w rzeczywistości był raczej powierzchownym dyletantem, niż solidnym uczonym czy choćby wytrawnym praktykiem. Rozwój Kolegium Fizycznego utrudniały zarówno spory i walki wewnętrzne wywołane przez niego, jak też gwałtowne wydarzenia polityczne: insurekcje, rozbiory i wojny.
Tematykę wykładów Jaśkiewicza o „tłustościach podziemnych, metalach i pół-metalach” miał kontynuować Franciszek Scheidt, który nawet prowadził własne poszukiwania rud srebra w województwie sandomierskim, jednak ze wszystkich „rzeczy kopalnych” i „sposobów, których używają w fabrykach do wydobycia ich z właściwej im macicy” ledwie o solach zdołał wyłożyć. Natychmiast po przetoczeniu się przez ziemie polskie ostatniej kampanii napoleońskiej, w 1814 roku zrodził się w Krakowie pierwszy projekt utworzenia przy uniwersytecie Instytutu Górniczego z czteroletnim programem nauczania, dla kształcenia wyższego personelu kopalnianego. Jego autorem był profesor Feliks Radwański, jeszcze jeden uczestnik reformy kołłątajowskiej, a realizatorem mógł się stać młody stażem wykładowca mineralogii, Józef Tomaszewski. Ale zaraz potem Kraków z wyroku mocarstw stał się wolnym miastem, którego mizerny budżet i nieco konserwatywne władze nie mogły zrozumieć i podołać kosztownym planom modernizacji uniwersytetu. Łatwiej było o to w sąsiednim Królestwie Polskim, bogatym i zarządzanym przez ludzi o szerokich horyzontach. Takich jak ksiądz Stanisław Staszic, wpływowy minister stanu, nowoczesny uczony i skuteczny przedsiębiorca.
Gdy u schyłku doby Oświecenia spowodował on założenie pierwszej na ziemiach polskich Szkoły Akademiczno-Górniczej w Kielcach, utrzymywanej z budżetu Królestwa Polskiego, nie znalazł zbyt wielu rodaków wykwalifikowanych w stopniu odpowiednim, by powierzyć im w niej profesury. Jednym z niewielu wówczas zaproszonych do współpracy, był Józef Tomaszewski, zwabiony z katedry w Uniwersytecie Jagiellońskim. Nie można odmówić Staszicowi skuteczności i kompetencji w tym nowatorskim dziele – był przecież wybitnym znawcą zagadnień górniczych, autorem dzieł o geologii Polski i jej „ziemiorództwie”. Jednak realizował pomysł swych poprzedników, szczęśliwiej, bo trafił na mądrzejszych decydentów, lepsze czasy i bardziej wytrwałych współpracowników, ale także dlatego, że ta nowa instytucja lokowana była sub radice, bez konieczności zmagania się z oporem tradycyjnej materii uniwersyteckiej.
Przez resztę XIX stulecia Uniwersytet Jagielloński zmagał się z dziedzictwem idei Załuskiego, Jaśkiewicza i Staszica. Jak trudna była to kontynuacja, ilustrują losy profesora Ludwika Zejsznera. W pierwszej połowie tego wieku włączał on tematykę górniczą w zakres swej pracy naukowej, dysponował też praktycznym doświadczeniem, jako dyrektor górnictwa Wolnego Miasta Krakowa, poszukiwacz złóż kopalnianych w Królestwie Polskim, wreszcie pracownik przemysłu naftowego Galicji. Dzięki Zejsznerowi studenci uniwersytetu zaczęli odbywać regularne wycieczki do kopalń w ramach zajęć praktycznych. Ale przeszkadzał brak wolności. Najpierw wypływał z tego obowiązek walki o nią, który skomplikował na przykład karierę uniwersytecką Zejsznera. Potem, w dobie autonomii polskiej w Galicji, konsekwencją braku niepodległości był balast rygorów narzucanych przez rząd w Wiedniu w interesie uczelni czeskich i niemieckich monarchii habsburskiej. Wiele wiadomo o wysiłku włożonym przez profesorów UJ w walkę o uzyskanie zgody rządu austriackiego na założenie Akademii Górniczej w Krakowie i o przygotowaniach merytorycznych prowadzonych głównie w Zakładzie Mineralogii. Warto natomiast przypomnieć, że także na Wydziale Prawa wprowadzono w tym celu wykłady z prawa górniczego jako przedmiot nadobowiązkowy, realizowany od roku 1888 przez Franciszka Kasparka, Antoniego Górskiego i Władysława Leopolda Jaworskiego. Dzięki temu Jan Zarański, pierwszy profesor prawa Akademii Górniczej, mógł się habilitować z tego zakresu właśnie na UJ.
Gdy 20 października 1919 roku wreszcie inaugurowano w auli uniwersyteckiej nową polską uczelnię, można było sądzić, że oto usamodzielnia się jakby jeden z wydziałów uniwersytetu, nigdy nie założony, ale kilkakrotnie projektowany i wreszcie z zasadniczym udziałem profesury uniwersyteckiej wywalczony. Jeżeli cokolwiek w wiekach poprzednich konserwatyzm kręgów uniwersyteckich zaszkodził temu dziełu, wtedy to zostało wynagrodzone. A pamięć tych ludzi uniwersytetu, którzy niegdyś upominali się o nauki przydatne dla górnictwa i hutnictwa – Brożka, Załuskiego Jaśkiewicza, Radwańskiego, Tomaszewskiego, Zejsznera – patrzących dziś na nas z portretów zawieszonych w muzeum uniwersyteckim, uzyskała satysfakcję.
Trzy kolegia: Novum, Minus i Maius, stały się scenerią akcji założycielskiej Akademii Górniczej w Krakowie. W ich salach profesorowie akademii naradzali się, inaugurowali, wykładali, a na historycznym dziedzińcu najstarszego kolegium także fotografowali – po raz pierwszy, zbiorowo, ku pamięci. Trafnie wybrali to miejsce, bo ono pokazuje, że mają swój udział w tradycjach uniwersytetu. To tu przecież w 1787 roku profesor Jaśkiewicz przekonywał ostatniego polskiego monarchę o potrzebie i korzyściach wypływających z nauk górniczo-hutniczych. Gdy pierwszy naczelnik odrodzonego państwa polskiego, Józef Piłsudski, ogłosił otwarcie Akademii Górniczej, uniwersytet użyczył jej swego prestiżu, kadr i pomieszczeń, w tym dla rektoratu. Oczywiście w granicach zdrowego rozsądku i bez nagannej rozrzutności. W archiwum uniwersyteckim znajdujemy wymowne podanie z roku 1920 skierowane do Ministerstwa Wyznań i Oświecenia Publicznego o subwencję finansową na remont i doposażenie laboratoryjne zakładów w Collegium Minus, które zużyła tłumna frekwencja 160 słuchaczy kursów Akademii Górniczej. A muzeum mineralogiczne uniwersytetu pozyskało przy okazji dary zakładów przemysłu kopalnianego, sponsorujących akademię. Symbioza losów obu uczelni w tym okresie znalazła tragiczny wymiar podczas nazistowskiej akcji przeciw profesorom polskim 6 listopada 1939 roku. Relacje między UJ a AGH bywały różne. W okresie międzywojennym uniwersytet przyciągał niektórych pracowników akademii, oferując im prestiżowy status. Po wojnie władze państwowe dały akademii kilka katedr uniwersyteckich i dopiero odwilż polityczna 1956 roku pozwoliła uniwersytetowi część z nich odzyskać. Tym niemniej, obie uczelnie, pracując obok siebie, budowały rodzaj harmonii w przestrzeni o wiele istotniejszej niż stosunki wzajemne, harmonii między artes liberales i artes mechanicae, czyli naukową universitas nowoczesności.
• Krzysztof Stopka