Vivat Akademia
Periodyk Akademii Górniczo-Hutniczej
24 kwiecień 2024

Józefa Bednarza absolwenta AGH, andyjskie wspomnienia i peruwiańskie reminiscencje

Po apelu w kwietniowym numerze „Vivat Akademia” pozwalam sobie przesłać kilka „Andyjskich wspomnień” oraz „Peruwiańskie reminiscencje” mojego autorstwa. W latach 1973–1974 oraz w 1979 roku przebywałem w Peru na kontrakcie „KOPEX-u” dla firmy górniczej „Minero Peru”. Wraz z kilkoma kolegami geologami z Polski wykonywaliśmy dokumentację geologiczną na złożu węgla kamiennego „Alto Chicama”. Te moje „Andyjskie wspomnienia” są autentyczne, natomiast w „Peruwiańskich reminiscencjach” nakreśliłem ówczesne spostrzeżenia o Peru. Jestem absolwentem Wydziału Geologiczno-Poszukiwawczego AGH, rocznik 1951/2 oraz magisterium w 1955 roku.

Andyjskie wspomnienia

Przeklęte Derrumbe...

W rejonie węglonośnym, zwanym „Alto Chicama” w departamencie „La Libertad”, gdzie w 1973 roku wykonywaliśmy prace geologiczne dla „Minero Peru” było takie miejsce, które oddziaływało na nas w szczególny sposób. Teren badań ciągnął się wzdłuż biegu rzeki Alto Chicama, przepływającej doliną pomiędzy masywami Andów.

Bazę mieliśmy w małej miejscowości o wdzięcznej nazwie Coina, czyli w języku Quechua – raj, w hosterii „El Sol”, której właścicielem był lekarz Niemiec, prowadzący również maleńki szpitalik, gdzie okresowo przebywało dziennie średnio 2 pacjentów.

Zarówno hosteria jak i szpitalik w latach powojennych spełniały zapewne rolę azylu dla pewnych osobników o czym świadczyły wpisy do ksiąg pamiątkowych.

Baza znajdowała się na skraju obszaru badanego i w miarę postępu prac oddalaliśmy się od niej coraz bardziej. Mniej więcej w połowie obszaru było owo miejsce zwane „Derrumbe blanco”. Było to osuwisko ciągnące się na przestrzeni około 500 metrów, tworzące się na bardzo stromym stoku. Przebiegająca wąską półką jedyna bardzo wyboista, kamienista droga była prawie bez przerwy naprawiana przez grupę Indian. Często w czasie przejazdu tego odcinka drogi po dachach naszych samochodów bębniły kamienie, a bywało, że powrót z terenu mieliśmy odcięty. Ilekroć tamtędy przejeżdżałem myślałem i marzyłem o tym, aby to było już ostatni raz, abym więcej tędy nie musiał przejeżdżać!

fot. arch. JB

Żółte – czarne – zielone

W obszarze naszych badań na złożu „Alto Chicama” znajdowały się liczne małe kopalenki, przeważnie sztolnie, zwane Socavonami. Eksploatacja węgla odbywała się metodami bardzo prymitywnymi, nie było map ani innej dokumentacji kopalenek. Każda więc kopalenka była dla nas zagadką, nie wiedzieliśmy co tam zastaniemy. Minero Peru, firma dla której pracowaliśmy, wyposażyła nas w ubrania ochronne w kolorze żółtym, podgumowane, które ubieraliśmy do prac w socavonach. Ilekroć mieliśmy tam wchodzić, to jakoś tak każdy się ociągał i miny mieliśmy raczej smętne. Ale cóż, prace musiały być wykonane – kartowanie wyrobisk i pobieranie prób.

Do tych niezbyt miłych prac mobilizowało nas wymyślone przez jednego z kolegów powiedzenie: „trzeba ubrać te żółte – ubrania, i iść po to czarne – węgiel, żeby dostać te zielone!”

La mina

W 1979 roku wprowadzałem w rejon złoża „Alto Chicama” grupę specjalistów z Krakowskiego Biura Projektów Górniczych. Grupę tę stanowili specjaliści z różnych dziedzin, była nawet ekonomistka.

Dla lepszego zorientowania się w warunkach górniczo-złożowych mieliśmy w planie zwiedzenie kopalni polimetali w miejscowości Quiruvilca położonej w sąsiedztwie naszego obszaru węglowego.

Stawiliśmy się rano przy szybie, owa pani ekonomistka nawet nie zapomniała o makijażu. Oczywiście wcześniej odradzałem jej wizytę w kopalni, znając uciążliwe warunki panujące w peruwiańskich kopalniach. Niestety pani ekonomistka oświadczyła, że „musi”.

fot. arch. JB

Zjawił się tamtejszy inżynier, który miał nas oprowadzić po kopalni.

Po powitaniu oświadczył, że „pani nie pójdzie z nami”. Byliśmy zaskoczeni decyzją naszego cicerone. Odeszła bez słowa ze łzami w oczach. Gdy wróciliśmy z „wycieczki” byliśmy umorusani gliną, bo „zjazd” do kopalni odbywaliśmy przedziałem drabinowym, wąskim niemiłosiernie, mokrym i śliskim. Opuściliśmy kopalnię sztolnią już w wagonikach kolejki, którą ciągnęła lokomotywa spalinowa. W mokrych, lepkich wagonikach kucaliśmy, bo strop chodnika był tuż nad głowami. Dzienne światło wylotu sztolni powitaliśmy z ogromną ulgą i bólem głowy spowodowanym spalinami. Inżynier peruwiański miał na twarzy jakąś maseczkę, więc nic nie ucierpiał. Muszę jednak dodać, że działo się to na wysokości 3700 m i już wcześniej „trzeszczało” nam coś w głowach.

Oczywiście zagadkę uniemożliwienia wejścia do kopalni naszej pani, wyjaśnili mi tamtejsi górnicy. W Peru wstęp do kopalni jest dla kobiet zabroniony. Taki jest zwyczaj czy przesąd. Mówią, że „la mina” – czyli kopalnia, jest rodzaju żeńskiego i jedna wystarczy dla wszystkich górników, którzy tu pracują.

fot. arch. JB

No, ale cóż zrobić, jeśli kobieta się uprze i musi? Była oczywiście w innej, tym razem węglowej sztolni, ale wcześniej kazaliśmy jej zlikwidować makijaż, postawić kołnierz bluzy ochronnej, nasunąć hełm na oczy oraz przestać gadać!

Schwytałem wampira.

W czasie rekonesansu geologicznego przebywałem w rejonie występowania złóż węgla w Peru, w departamencie Ancash w dolinie rzeki Santa. Departament Ancash, a konkretnie dolina rzeki Santa była mocno zniszczona przez trzęsienie ziemi. Istniejące kopalenki węgla zostały opuszczone, linia kolejowa łącząca kopalenki z portem w Chimbote przestała istnieć. Kilka rodzin górniczych wegetowało w opuszczonym i zdewastowanym osiedlu Cocabal. Mieszkałem w budynku, który kiedyś zajmowała dyrekcja kopalni. Był ciepły wieczór, kotlina Cocabal tonęła w mroku, dookoła majaczyły masywy Andów.

fot. arch. JB

Przez otwarte drzwi do pomieszczenia budynku – baraku wpadł wampir. Zamknąłem szybko drzwi pokoju, w którym delikwent się znalazł w poszukiwaniu łupu. Następnego dnia rano otworzyłem ostrożnie drzwi pokoju, a tu wampira nie widać. Ale że w przyrodzie nic nie ginie, więc i wampir się odnalazł, wisiał uczepiony pod półką szafki – regału. Po południu leżał już na półce, ale jeszcze dychał. Następnego dnia już nie żył.

fot. arch. JB

Chodzi tu o gatunek nietoperza zwanego wampirem, który żywi się krwią. Okazało się, że konie, osły i muły, które nocują pod gołym niebem dostarczają im pożywienia. Częstym zjawiskiem, które mnie frapowało, były rany cięte na tętnicach przednich nóg zwierząt, co jak się okazało było dziełem wampirów.

Wampir jest zwierzątkiem wielkości myszy o rozpiętości skrzydeł około 25 cm. Duże ilości wampirów spotykaliśmy w opuszczonych sztolniach kopalenek.

Fatalnie cuchną brunatne ekskrementy tych zwierząt i stanowią źródło niebezpiecznych bakterii, dlatego pracowaliśmy w rękawiczkach i zwracaliśmy szczególną uwagę, przy pokonywaniu miejsc, które sobie upodobały wampiry.


Peruwiańskie
reminiscencje

Tak sobie we wigilię
Myślałem od rana,
Czy mi też coś pożyczy
Jakaś „Dusza Zaczarowana”?

Wyglądając przez okno
Baczę listonosza,
Papierów remanenty
Rzucając do kosza.

Tak myślę sobie głośno
Co było, co będzie,
Czy mnie tu ktoś odwiedzi
Chodząc po kolędzie?

Chyba. nie, bo takiego
Nie ma tu zwyczaju
I święta tutaj inne,
Nie takie jak w kraju.

Od tego trzeba. zacząć,
Ze tu nie ma zimy.
W koszulkach paradujemy
I jeszcze się pocimy!

Nie ma śniegu, ni mrozu,
Nie pachnie też jedliną,
Inaczej tu się cieszą
Niebieską Dzieciną.
Na. stołach wigilijnych
U nas je się karpie,
A tutaj zamiast ryby
Indyka się szarpie.

Postów tu nie uznają,
Je się to co kto może
I tańczy się w adwencie!
(Odpuść im Panie Boże).

W kościołach dużo ławek
Świecących pustkami
A oni nazywają nas
Komunistami!!!

Wielkie też zauważyć
Daje się kontrasty,
Ludność dzieli się tutaj
Na trzy różne kasty.

Sklepy tu można spotkać
Kipiące od złota,
A biedę musi klepać
Indiańska biedota.

Z całej gamy owoców
Najdroższe gruszki, jabłka,
Drogie też są orzechy
I świąteczna babka.
Dużo jest też pamiątek,
Choćby Chan-Chan z gliny,
.A najgorsze z wszystkiego

Tutejsze są wędliny.
Taka nasza – zwyczajna
Byłaby luksusem,
Chociażby ją uwędzić
Palmą, czy też kaktusem.

Wille ludzi bogatych
Z pogranicza cudu,
A na przedmieściach slumsy
Kipiące od brudu.

Kolej Malinowskiego
Pnie się prawie do nieba,
A państwo nie dopłaca
Ani centa do chleba.

Dużo się też spożywa
Oleju oraz ryżu,
Nie widać tu specjalnie
Demograficznego wyżu.

Peru, jak nas uczono
Ojczyzną jest ziemniaka,
A wcale nie są tanie,
Ich jakość byle jaka.

I chociaż szmat wybrzeża
Ogromny wielce mają,
To ryb tu z Pacyfiku
Za darmo nie rozdają.

W sprzedaży się znajdują
Coca, Pepsi i Bingo,
A na białego się mówi
Bez żadnych ogródek „Gringo”.

Więc wszystkich malkontentów
Co w» Kraju narzekają
Zapewniam, że się u nas
Na pewno lepiej mają!

Z ptakami wiosennymi
Chcę powrócić do Kraju,
Bo u nas jest cudownie,
(Chyba tak było w raju).

Lima – Peru
31 grudnia 1973 rok